czwartek, 23 lipca 2015




Zmarnowane pieniądze i polityczne układy. Ciemna strona budowy autostrad w Polsce

24 października 2014, 15:20 | Aktualizacja: 24.10.2014, 16:13
Autostrada A2 w okolicach Nowego Tomyśla
Autostrada A2 w okolicach Nowego Tomyślaźródło: Bloomberg
autor zdjęcia: Bartek Sadowski
Tyle dróg budują, tylko nie ma dokąd jechać – miał przed laty powiedzieć Jan Himilsbach. Dziś aktualna jest pierwsza część tego stwierdzenia. Bo gęstniejąca z każdym rokiem pajęczyna autostrad i tras ekspresowych to jeden z większych sukcesów wolnej Polski.
W ciągu ostatnich 25 lat łączna długość dróg szybkiego ruchu powiększyła się prawie dziewięciokrotnie: w 1989 r. było ich raptem 335 km, a jeszcze w tym roku przeskoczymy barierę 3 tys. W tej chwili już tylko pięć unijnych krajów ma dłuższą łączną długość autostrad i dróg ekspresowych niż Polska – to Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania.
Drogowy postęp jest oczywisty, ale podczas budowy popełniliśmy błędy, które nie powinny się zdarzyć. Nawet dawni ministrowie transportu oceniają bilans programu drogowego pozytywnie, ale nie bezkrytycznie.
– Z Krakowa, Katowic i Wrocławia drogami szybkiego ruchu jeszcze wciąż można się dostać do Warszawy tylko przez Berlin – żartuje Tadeusz Syryjczyk, minister w latach 1998–2000. A dzieje się tak, bo wciąż wybrakowane są ciągi tras S7 do Krakowa, S8 do Wrocławia oraz A1 na Śląsk. – Już niedługo psycholodzy będą badali, jak zachowuje się kierowca w tunelu z ekranów akustycznych – ironizuje Jerzy Polaczek, szef resortu transportu w latach 2005–2007.
A gdyby tak cofnąć czas? Co można było zrobić inaczej? Lepiej? Wnioski mogą posłużyć podczas budów dróg w ramach unijnego rozdania 2014–2020.

Polityczne decyzje

Specjaliści zgodnie przyznają, że problem jest z kolejnością. Często nie zaczynaliśmy od dróg, które są najpotrzebniejsze, ale od tych, które akurat najłatwiej było zbudować.
Trudne do zrozumienia jest, że Warszawa doczekała się dostępu do autostrady dopiero 23 lata od upadku komunizmu. Trasę A2 udało się cudem dociągnąć do stolicy na dwa dni przed pierwszym gwizdkiem Euro 2012. Wjazd samochodów na autostradę telewizje pokazywały, przerywając inne programy. – A przecież budowę sieci szybkich dróg należało zacząć od Warszawy, a nie na niej kończyć. Taki wniosek wynikał z wszelkich badań ruchu – podkreśla Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Dlaczego wcześniej od Warszawy obwodnic doczekały się takie „metropolie” jak Garwolin czy Słupsk? Jak zły sen urzędnicy wspominają problemy z wyznaczeniem autostrady przez stolicę, mimo że korytarz pod nią został zarezerwowany już przed olimpiadą w Moskwie w 1980 r. Od lat 90. każda przymiarka do inwestycji powodowała gigantyczne protesty. Dlaczego tysiące tirów jadących z Lizbony do Władywostoku mają jeździć przed naszymi oknami – takiego argumentu używali przeciwnicy A2. Po latach przepychanek przepisy zmieniły się na bardziej proinwestycyjne. A żeby uspokoić nastroje, resort transportu podjął decyzję, że w Warszawie nie będzie autostrady A2, tylko ekspresówka S2 (częściowo w tunelu). Formalnie spadła ranga drogi, w praktyce dla kierowców zmiany były mało zauważalne. Tylko dlatego trasę S2 udało się dociągnąć w ubiegłym roku do Lotniska Chopina, a przetarg na przejazd pod Ursynowem jest w toku.
Inny absurd to autostrada A1. Choć liczy już łącznie prawie 400 km długości, to wciąż nie ma odcinka, na którym – według prognoz – ruch będzie największy: między śląskimi Pyrzowicami a Strykowem pod Łodzią. W ciągu ostatnich lat GDDKiA dokończyła za to odcinek północny A1: między Strykowem a Toruniem. Bez podłączenia do Śląska to autostrada na pół gwizdka. W dzień powszedni natężenie ruchu bywa tu tak małe, że na horyzoncie można nie zobaczyć żadnego auta (jedyny wyjątek to letnie weekendy, kiedy Polacy suną nad Bałtyk). – Pionowa oś północ-południe między Strykowem a Śląskiem powinna być priorytetem. Źle, że tak się nie stało – przyznaje Tadeusz Syryjczyk.
Dopiero teraz GDDKiA poszukuje wykonawcy A1 z Częstochowy do Katowic. Przetargi rozpisano, kiedy szefową resortu infrastruktury została pochodząca ze Śląska Elżbieta Bieńkowska. W ciągu ostatnich tygodni Dyrekcja podpisała też trzy umowy na skończenie A1 ze Strykowa w kierunku Piotrkowa, czyli budowę wschodniej obwodnicy Łodzi. To miasto będzie docelowo otoczone pierścieniem tras – A1, A2 i S14 – co jest w dużej mierze zasługą pochodzącego stąd ministra infrastruktury z lat 2007–2011 Cezarego Grabarczyka.
Nieprzypadkowo wspominam o patronach, bo budowa dróg to w dużej mierze polityczne decyzje. Na kluczowy odcinek A1 z Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego wciąż nie ma pomysłu, bo jego ojcem chrzestnym mógłby być co najwyżej Edward Gierek. Tutaj planowana autostrada pokrywa się z gierkówką.Oczywiście ta od biedy może posłużyć jako łącznik między dwiema częściami A1. Problemem jest jej stan techniczny i fakt, że nie posiada bezkolizyjnych węzłów. Po nieudanych podejściach do budowy w systemie PPP (warunki zostały tak pomyślane, że nikt się nie zgłosił) albo powołaniu rządowej spółki, która wyemituje obligacje, temat umarł.
Może wystarczy więc gierkówkę wyremontować? – Z uwagi na prognozowane bardzo duże natężenie ruchu na północ od Śląska A1 powinna być budowana w parametrach autostrady. Odcinek z Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego powinien być numerem jeden wśród prac na A1, a nie odcinek przy granicy z Czechami, w Gorzyczkach, który powinien zostać zbudowany w standardzie ekspresówki – zauważa Furgalski.
Na tym tle zaskakująco może też wyglądać decyzja o pociągnięciu autostrady A4 aż do granicy z Ukrainą. Dwa odcinki są jeszcze w budowie, z czego między Tarnowem i Dębicą pojedziemy w ciągu najbliższych dni. – Ten odcinek A4 jest mniej potrzebny niż A1 ze Śląska. Ale decyzja była podejmowana pod presją Euro 2012, a nie na podstawie prognoz ruchu – przyznają nieoficjalnie specjaliści w GDDKiA.

Obwodnica obwodnicy

Z badań natężenia ruchu zlecanych co pięć lat przez GDDKiA wynika, że wciąż największy problem z korkami mają Warszawa, Poznań, Gdańsk, Wrocław i Śląsk. Wszystkie mają w końcu dostęp do szybkiej sieci, ale nie zawsze jest to zrobione z głową. – Sytuacja Trójmiasta jest dramatyczna. S6 jako obwodnica powstała w układzie dwa razy dwa pasy. Dziś to jedna z najbardziej obciążonych obwodnic w kraju – mówi Robert Chwiałkowski ze stowarzyszenia SISKOM, które monitoruje inwestycje drogowe w Polsce. – Sytuacja jest na tyle poważna, że GDDKiA rozważa teraz budowę obwodnicy dla obwodnicy – dodaje.
Nawet na zachodnim odcinku Autostrady Wolności – to od czterech miesięcy nazwa A2 – jest problem. Bo Poznań dostał obwodnicę autostradową w 2003 r. – też w układzie dwa razy dwa pasy. W ciągu 10 lat ruch wzrósł z 8 tys. do 50 tys. pojazdów na dobę. Do 2018 r. planowana jest budowa trzeciego pasa. Ale absurd polega na tym, że akurat na tym odcinku nie ma rezerwy na trzeci pas, wiec wiadukty, estakady i węzły trzeba będzie wyburzać.
W ciągu miesiąca zostanie otwarta obwodnica Augustowa (ominie Rospudę). Sęk w tym, że droga nie spełni swojej roli bez sąsiedniej obwodnicy Suwałk – po minięciu Augustowa kierowcy będą się cofać z nowiutkiej obwodnicy na starą „ósemkę”. – Dla Suwałk wciąż nie ma decyzji lokalizacyjnej ani pozwolenia na budowę. Inwestycje są źle skoordynowane – ocenia Robert Chwiałkowski z SISKOM.
Jest kilka dróg, które powstały, chociaż w kolejce do finansowania czekały inne, bardziej potrzebne. Według Adriana Furgalskiego nie było konieczności budowy 50-km odcinka S22 z Elbląga w kierunku obwodu kaliningradzkiego, do przejścia granicznego Grzechotki, które zostało otwarte pod koniec 2010 r. Decyzja o budowie drogi zapadała, kiedy istniała szansa na normalizację kontaktów z Rosją (w planach było np. rozszerzenie ruchu bezwizowego). Inna droga szybkiego ruchu ponad stan – czyli mocno ponad prognozowane natężenie ruchu – powstanie na Pomorzu. W niejasnych okolicznościach do rządowych planów zostały dopisane drogi z tego regionu za prawie 5,5 mld zł, w tym ekspresówka S6 ze Szczecina do Koszalina. Problem w tym, że droga tej klasy – poza obwodnicą Koszalina – nie jest tu dziś potrzebna. Wyniki generalnego pomiaru ruchu z 2010 r. pokazują zaledwie od 7 do 10 tys. pojazdów na dobę.

Rozbuchane ekolobby

Takiego szczęścia – i dostępu do decydentów – jak Pomorze nie miało Podlasie, które jest drogową białą plamą. – W 1989 r. w Polsce było ponad 370 km tras ekspresowych i autostrad, a na Podlasiu zero. Dzisiaj mamy łącznie prawie 3 tys. szybkich dróg, a na Podlasiu zaledwie 42 km. Ten region nie ma szans dogonić średniej dla kraju przed 2040 r. – wylicza Adam Kulikowski, prezydent Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa.
Skoro niektóre regiony Polski są drogowo upośledzone z powodu braku pieniędzy, tym bardziej niezrozumiałe jest „bizancjum projektowe”. Eksperci zwracają uwagę, że polskie autostrady są często kosmicznie przewymiarowane – nierzadko pod dyktando ekologów.
Na autostradzie A4 między Rzeszowem a Dębicą na wysokości miejscowości Boreczek powstało przejście dla zwierząt warte 65 mln zł (za taką kwotę można zbudować średniej wielkości stację metra). To taka gigantomania, że internauci zastanawiali się, czy nad autostradą będą przechodzić stada dinozaurów i mamutów. A to przykład pierwszy z brzegu. Jak informowaliśmy w DGP, na węźle Radziejowice na trasie S8 powstała betonowa kładka o rozpiętości 60 m dla dużych zwierząt – np. łosi – która prowadzi nad trasą prosto na ogrodzenie zabytkowego parku. Koszt obiektu – 20 mln zł. Hit znajduje się nad S3 między Szczecinem i Gorzowem Wielkopolskim. To tu projektant zaplanował trzy przejścia bramowe dla nietoperzy. Można powiedzieć, że takie wymagania ma UE, a ponieważ to ona wykłada znaczącą część pieniędzy, więc my musimy się dostosować. Ale to nie do końca tak. W całej UE przed Polską takie kładki dla nietoperzy stosowane są tylko w Holandii, Wielkiej Brytanii i właśnie w Polsce.
Obiektem niekończących kpin są – także niekończące się – szpalery ekranów akustycznych. Z ich powodu 90-km kawałek A2 z Łodzi do Warszawy nazywany jest przez kierowców „autostradą w wannie”. Budowa odcinka pochłonęła 3,6 mld zł, z czego na ekrany poszła astronomiczna kwota 250 mln zł. Na przykład w Krakowie ekran dźwiękoszczelny ciągnie się między autostradą A4 a linią kolejową. To efekt drakońskich norm ochrony przed hałasem. I znowu: ekrany wcale nie zostały wymuszone przez Brukselę. Według ostrożnych wyliczeń od 2009 r. do 2012 r. absurdalnie rygorystyczne polskie normy zabezpieczeń przed hałasem wygenerowały niepotrzebny wydatek rzędu 1,5 mld zł. Zdaniem Ministerstwa Środowiska przy drogach wybudowanych od 2007 r. mogłoby ich być aż o 40 proc. mniej bez uszczerbku dla ludzi i środowiska.
Drogowymi historiami z zielonymi w tle można się przerzucać. Imponujący most w Mszanie z piramidami trzech pylonów został przerzucony nad strumykiem Kolejówka, który da się przeskoczyć suchą stopą (to kolejne ustępstwo na rzecz ekologów). W wyniku m.in. problemów projektowych budowa opóźniła się o kilka lat, a koszty samej przeprawy wzrosły trzykrotnie. Będą pokryte częściowo z gwarancji bankowej głównego wykonawcy, który na moście zbankrutował.

Klęska urodzaju

Od lat 70. do przełomu lat 90. w Polsce nie budowano prawie nic. Boom zaczął się 10 lat temu. Kiedy w majowy weekend 2004 r. Polska przystępowała do UE, autostrad było u nas trzy razy mniej, a tras ekspresowych sześć razy mniej niż dzisiaj. W latach 2004–2006 na infrastrukturę transportową w Polsce Bruksela przeznaczyła ponad 1 mld euro, a w latach 2007–2013 – kolejnych 20 mld euro. Była susza i nagle spadł deszcz pieniędzy. Potem doszła gorączka przygotowań do organizacji Euro 2012, która dodatkowo wymusiła kumulację zleceń w jednym czasie. Jeśli dodamy do tego politykę najniższej ceny w połączeniu z niedziałającym mechanizmem prekwalifikacji oferentów (wystartować w przetargu mógł prawie każdy), to mamy wyjaśnienie czarnej serii upadłości, która przeorała polską budowlankę jak koleiny gierkówkę.
– Z punktu widzenia perspektywy budżetowej 2014–2020 dobrze, że nie czeka nas żadna wielka impreza sportowa, bo dostawcy nie będą dyktowali cen wykonawcom – podkreśla Łukasz Bernatowicz, ekspert ds. inwestycji w BCC.
– Z powodu braku środków w latach 90. szybkie drogi powstawały w tempie kilkudziesięciu kilometrów rocznie. Gdybyśmy włożyli w drogi więcej pieniędzy w pierwszej dekadzie transformacji, wtedy inwestycje rozłożyłyby się w czasie bardziej równomiernie – mówi minister Syryjczyk.
Eksperci przyznają jednomyślnie: fatalnym błędem był system bramkowy. Według raportu Audytela od 2007 r. wydatki na zakup terenów, budowę punktów poboru opłat i ich utrzymanie przekroczyły 1,5 mld zł. To pieniądze wyrzucone w błoto, czego dowodem były korki przed dojazdami do punktów poboru opłat na A1 i A4 tego lata. To wtedy ówczesny premier Donald Tusk podjął histeryczną decyzję o podniesieniu szlabanów na koncesyjnym odcinku Toruń – Gdańsk w cztery sierpniowe weekendy. – Od początku poszliśmy w złym kierunku – powiedział DGP prof. Wojciech Suchorzewski z Politechniki Warszawskiej. – Pamiętam absurd towarzyszący opiniowaniu autostrady A2 na wlocie do Warszawy, gdzie rozważana była stacja poboru opłat Konotopa. Z prognoz ruchu do 2020 r. wynikało, że należy zbudować 24 bramki do poboru opłat! Pod względem wielkości powierzchni, która byłaby potrzebna do tej budowy, to byłyby dwa Stadiony Narodowe – przypomina. W tym roku wicepremier Bieńkowska zdecydowała o odejściu od systemu bramowego na rzecz elektronicznego poboru opłat. Słusznie, ale za późno. Niestety jej następczyni Maria Wasiak wciąż nie podjęła wiążących decyzji w tej sprawie.
A błędnych założeń jest więcej. – Przepłacaliśmy, budując bezkolizyjne węzły trąbki, żeby zmieścić stacje poboru opłat. Przy obecnych węzłach wymagających np. 270 stopni zwrotu, żeby skręcić w prawo (zamiast 90 stopni), to nadkładanie kilkuset metrów drogi. A rozwiązaniem powinny być tańsze i bardziej efektywne węzły typu karo – tłumaczy prof. Wojciech Suchorzewski.
Oczywiście nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Ale kwota niepotrzebnych wydatków jest szokująca. Za 1,5 mld zł na zbędne ekrany i 1,5 mld zł na zbędne bramki na autostradach można zbudować od podstaw 75 km nowej autostrady. Czyli wystarczyłoby na odcinek A1 z Piotrkowa do Częstochowy.

Tajne zapisy

Na dodatek nie wiadomo, czy uda się objąć nowym systemem elektronicznych opłat wszystkie odcinki – łącznie z koncesyjnymi. Bo system pomyślany jest tak, że Ministerstwo Infrastruktury ma pełnię władzy wyłącznie nad drogami, którymi zarządza GDDKiA. Barierą są tajne zapisy z umów koncesyjnych.
Aktualnie płatne odcinki zostały wybudowane na podstawie dwóch koncesji wydanych w 1997 r. – dla spółek Autostrada Wielkopolska na A2 i Stalexport Autostrada Małopolska na A4 – oraz jednej z 2004 r. (na A1 dla GTC). Dwie z tych umów wygasają w 2037 r., a jedna w 2027 r. Pieniędzy w kasie państwa nie było, więc strona publiczna sięgnęła po finansowanie zewnętrzne w postaci umów koncesyjnych. Ale dzisiaj trzeba za to słono płacić, a systemy rozliczeń są skrajnie niejasne i różnią się między sobą.
Na przykład 255-km odcinek Autostrady Wielkopolskiej składa się z dwóch części, które diametralnie różnią się pod względem umowy. Ze Świecka do Nowego Tomyśla stawki ustala minister, a spółka Jana Kulczyka pobiera od Skarbu Państwa stałą opłatę za dostępność. Na fragmencie z Nowego Tomyśla do Konina sama wyznacza wysokość stawek, zatrzymuje całość wpływów, z których autostradę utrzymuje. Na A4 Katowice – Kraków Stalexportu jest tak samo, z tą różnicą, że ta spółka autostrady nie budowała, tylko przejęła ją od strony publicznej (w stanie wymagającym modernizacji).
– W 2014 r. w ramach opłaty za dostępność autostrad Krajowy Fundusz Drogowy wypłaci koncesjonariuszom 1,6 mld zł. Rok wcześniej było to 1,3 mld zł, dwa lata wcześniej 1 mld zł. Szczegóły rozliczeń zostały decyzją rządu utajnione przed opinią publiczną – punktuje były minister Jerzy Polaczek. Jego zdaniem istnieje obawa, że Skarb Państwa daje się wykorzystywać koncesjonariuszom jak dojna krowa. – Korzeni patologicznej sytuacji trzeba szukać w latach 90. A konkretnie w słabym przygotowaniu inwestycji państwowych przy formułowaniu reguł gry ze stroną prywatną – zauważa.
Jak twierdzi, to ta mniej jasna strona programu budowy autostrad w Polsce. A wątpliwości jest więcej. – Ciekawe, dlaczego na odcinkach koncesyjnych wciąż nie ma elektronicznego poboru opłat od ciężarówek. Te fragmenty dróg są traktowane, jakby nie obowiązywały ich dyrektywy unijne – dodaje Jerzy Polaczek.
Pytania o błędy minionych lat są potrzebne, bo plany rządu są ambitne.Podczas exposé premier Ewa Kopacz zapowiedziała, że w latach 2014–2020 zbuduje w Polsce jeszcze 1770 km dróg szybkiego ruchu i 35 obwodnic miast za blisko 93 mld zł. To zapowiedź miła dla ucha kierowców. Ale część ekspertów twierdzi, że niedługo będą też mniej przyjemne. – Jestem przekonany, że jest kwestią kilku lat, kiedy rząd wprowadzi płatne ekspresówki też dla samochodów osobowych – twierdzi Robert Chwiałkowski. Wyjaśnia, że potrzebne będą pieniądze na utrzymanie dróg i kontynuację programu ich budowy, a przecież Bruksela w końcu zamknie kurek z pieniędzmi. To byłoby istne trzęsienie ziemi. Specjalista zastrzega jednak, że w przypadku inwestycji dofinansowanych przez Brukselę – po pierwsze – musi minąć co najmniej pięć lat od rozliczenia się z UE. Po drugie, musi ruszyć elektroniczny system poboru opłat, podczas gdy gołym okiem widać, że z jego wdrożeniem będą kłopoty. Zanosi się na to, że na przesiadkę do pendolino kierowcy mają jeszcze co najmniej kilka lat.

piątek, 10 lipca 2015





Dodano: 28.04.2014 [21:36]
Tusk przyznaje się do niemieckiej pożyczki? Jego partia nie pozwie Piskorskiego - niezalezna.pl
foto: flickr.com/photos/kancelariapremiera
Partia Donalda Tuska nie pozwie Pawła Piskorskiego. Mimo, że w trakcie kampanii wyborczej partie polityczne mają możliwość obrony przed nieprawdziwymi zarzutami w przyspieszonym trybie wyborczym, PO z tego prawa nie skorzysta. Były prominentny polityk KLD i PO, Paweł Piskorski ujawnił, że to „niemieckie CDU sfinansowało powstanie partii premiera”.

Platforma Obywatelska nie pozwie Pawła Piskorskiego - informuje Radio ZET. Jak twierdzi szef sztabu PO w wyborach do Parlamentu Europejskiego Tadeusz Zwiefka, "według prawników tej partii nie ma podstaw do pozwu w trybie wyborczym".

Próbowaliśmy się skontaktować z europosłem Zwiefką, by dowiedzieć się na jakiej podstawie prawnicy PO wydali taką opinię i czy partia przyznaje się do nielegalnego finansowania, jednak polityk był dla nas nieosiągalny. 

Według ustawy o partiach politycznych, jeśli Niemcy rzeczywiście finansowali ugrupowanie Donalda Tuska - doszło do złamania prawa. Pierwszy punkt artykułu 21 ustawy z dnia 1990 r. o partiach politycznych, mówi wyraźnie: "Partie polityczne nie mogą korzystać z jakiegokolwiek wsparcia rzeczowego i pomocy finansowej od osób zagranicznych w rozumieniu prawa dewizowego i osób prawnych z udziałem podmiotów zagranicznych".

W takim wypadku nielegalne środki przejmuje Skarb Państwa.

 http://www.money.pl/gospodarka/unia-europejska/wiadomosci/artykul/krzysztof-rybinski-polska-jest-na-sciezce,54,0,1853238.html

Prof. Krzysztof Rybiński: Polska jest na ścieżce Grecji, dług szybko rośnie, a rząd stosuje sztuczki księgowe

Fot. Piotr Tracz/REPORTER
- Na razie Polsce nie grozi scenariusz grecki, ale gdyby obecna ekipa rządziła jeszcze dekadę w podobnym stylu, to mielibyśmy taki sam kryzys jak obecnie Grecy - mówi w rozmowie z Money.pl prof. Krzysztof Rybiński, który obecnie jest rektorem jednej z uczelni wyższych w Kazachstanie. Na pytanie, czy szykuje powrót do Polski i objęcie jednej z ważnych funkcji publicznych, odpowiada wymijająco.
Jacek Bereźnicki, Money.pl: Z dużym opóźnieniem, ale jednak, realizuje się jeden z głównych scenariuszy funduszu Eurogeddon - bankructwo Grecji i jej wyjście ze strefy euro. Czy odczuwa pan satysfakcję, że wygląda na to, że jednak to pan miał rację w tej kwestii?
Prof. Krzysztof Rybiński: Odczuwam żal. Po prostu żal mi Greków, których banksterzy przeczołgali przez sześcioletnią ścieżkę recesji i bezrobocia. W 2009 roku wzywałem publicznie do oddłużenia Grecji i do wyjścia tego kraju ze strefy euro. Gdyby tak postąpiono, to dzisiaj nie byłoby tego całego zamieszania, a Grecy mieliby się znacznie lepiej. Ale wygrały interesy banksterów, którzy mają polityków Brabancji w kieszeni.

Czy uważa pan, że bankructwo Grecji oznacza już nieuchronne wyjście tego kraju ze
strefy euro? Czy wystąpienie reakcji łańcuchowej i powtórka z kryzysu z 2009 r. jest już tylko kwestią czasu?
Grecja nie ma dobrej przyszłości w strefie euro, procesy polityczne prędzej czy później doprowadzą albo do wyjścia Grecji ze strefy euro albo do rozpadu strefy. Niemcy, obawiając się tego drugiego, pozwolą na to pierwsze. Oczywiście na tym się nie skończy, w kolejce są pozostałe świnki (PIGS).
Czy obecna strategia Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego wobec Grecji jest właściwa?
Komisja Europejska i MFW realizowali absurdalną strategię, która już kiedyś zbankrutowała przy okazji walki z kryzysem w Azji w latach 1997-98. W skrócie: jak masz za duży dług, to dramatycznie obetnij wydatki publiczne i podnieś podatki, ale wtedy następuje krach inwestycji i konsumpcji, krach PKB i silny wzrost relacji długu do PKB. Najwyższy czas rozwiązać MFW, nie pełni żadnej pożytecznej roli. To darmozjady i szkodniki. A urzędasy z Brabancji są w kieszeni u banksterów. Jak pacynki banksterów i szkodniki mogą razem wymyślić coś pożytecznego?
Wyobraźmy sobie, że na czele greckiego rządu staje premier, który niezależnie od podejmowanych przez siebie decyzji może liczyć na takie poparcie społeczne jak Władimir Putin. Jakie decyzje powinien podjąć, aby wyprowadzić ten kraj z kryzysu?
Zamrożenie przepływów kapitałowych, wyjście ze strefy euro, wprowadzenie nowej drachmy, dewaluacja o 50 procent - tak, żeby koszt wycieczki w Grecji spadł w połowę, trzeba by zwolnić połowę urzędników, a potem jeszcze połowę. Będzie rok recesji, ale potem dekada silnego wzrostu.
Grecja przez niemal całą poprzednią dekadę, do wybuchu kryzysu, notowała bardzo szybki jak na UE wzrost PKB, co jednak nie uchroniło tego kraju przed gospodarczą katastrofą z powodu wzrostu zadłużenia. Czy można znaleźć tu analogie z obecną sytuacją Polski?
Tusk i minister Sami Wiecie Który zadłużyli Polskę bardziej niż Gierek. Polska jest na ścieżce Grecji, gwałtownie rośnie dług publiczny, szczególnie ten ukryty, czego na razie nie widać dzięki sztuczkom księgowym. Tak było w Grecji. Na razie Polsce nie grozi scenariusz grecki, ale gdyby obecna ekipa rządziła jeszcze dekadę w podobnym stylu, to mielibyśmy taki sam kryzys jak obecnie Grecy.
Choć podczas ostatniej konwencji PiS Beata Szydło nie ogłosiła swojej drużyny ekspertów, w której według niektórych mediów miał pan się znaleźć, często jest pan typowany jako kandydat do objęcia jednej z kluczowych funkcji publicznych po jesiennych wyborach.
Jedyna drużyna jakiej byłem członkiem w życiu, to harcerska drużyna czarnych 20-tek na warszawskiej Pradze. W Kazachstanie mam ważną misję do spełnienia. Moja obecna uczelnia (Kazachstański Uniwersytet Ekonomiczny - przyp. Money.pl) wyznacza narodowe standardy na pięciu kierunkach studiów. wdrażamy najlepsze standardy światowe na uczelni, dzięki czemu będziemy mieli silny wpływ na cały tutejszy sektor szkolnictwa wyższego.

Jacek Żakowski: Po co komu książki i gazety?


- Szok! Leszek Balcerowicz chce nowych podatków i likwidacji śmieciówek! Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, że nasz świat się rozpadł i rozpaczliwie próbuje zbudować się na nowo, to straci je po lekturze najnowszego raportu Forum Obywatelskiego Rozwoju – pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta wyjaśnia, co takiego się stało, że nawet liberałowie po latach „doktrynalnego uporu” zaczęli nagle „wracać na łono zdrowego ekonomicznego i politycznego rozsądku”. Żakowski opowiada również dowcip o wariacie, który myślał, że jest kotem, by z pointy wyciągnąć lekcję odnośnie zmian, z którymi mamy właśnie do czynienia.
Prof. Leszek Balcerowicz Prof. Leszek Balcerowicz (
)
FOR to fundacja Leszka Balcerowicza promująca tzw. libertarianizm, czyli ideologię skrajnie rynkową i antyetatystyczną. Reguła podstawowa libertarian: "im więcej państwa, tym gorzej; im więcej rynku, tym lepiej". Czyli: podatki są złe, regulacje są złe, każdy ma walczyć o swoje, a jak nie daje rady, to trudno (ewentualnie charytatywna litość, żeby nie zdechł).

Nigdzie na świecie libertarianizm w czystej formie nie doszedł do władzy. Ale poprzednie ćwierćwiecze na całym szeroko rozumianym Zachodzie upłynęło pod jego dużym wpływem. Libertarianom, którzy zwykle przedstawiają się jako liberałowie albo konserwatyści, nie udało się wprawdzie zdobyć władzy politycznej, ale dysponując gigantycznymi pieniędzmi wielkiego biznesu, kontrolując dużą część wielkich mediów, think-tanków czy grantów na badania, zdobyli globalną władzę symboliczną. To oni narzucili nieznany wcześniej język opisujący płacone we własnym kraju podatki i obowiązkowe składki jako zło, haracz, dowód zniewolenia jednostki przez państwową opresję, a zwłaszcza marnotrawstwo. Mantra libertarian brzmi: co państwo zabierze, to biurokraci zmarnują, a politycy rozkradną.

Kiedy libertarianie proponują dodatkowe podatki, to jest mniej więcej tak, jakby pies oddawał swoją kość kotu. Coś musi być nie w porządku. I z ich punktu widzenia tak jest. Po latach doktrynalnego uporu w sprawie obniżania podatków i obowiązkowych składek, libertarianie odkryli bowiem prostą i oczywistą prawdę, że ciągłe obniżanie podatków może oznaczać nie tylko zadłużanie państw, ale też kreowanie ukrytego długu, który wymusi podwyżkę podatków w przyszłości. I niemal jednocześnie zorientowali się, że ograniczanie zabezpieczeń socjalnych prowadzi z czasem do groźnych dla demokracji i rynku populistycznych buntów.


Przez wiele lat zachęcani przez libertarian politycy rozmaitych opcji (od SLD po PiS) "wyzwalali" kolejne grupy obywateli z konieczności płacenia różnych podatków i składek. Od progresywnego PIT przez ZUS po NFZ. Aż "wyzwoleni" poczuli się prekariuszami i zaczęli głosować na PiS oraz Kukiza, a Bank Światowy policzył, że do ich emerytur, na które nie płacą składek, lub płacą bardzo mało, możemy dopłacać nawet 1,5 proc. PKB, czyli na dzień dzisiejszy blisko 25 mld zł rocznie. W rzeczywistości być może jeszcze więcej, bo BŚ liczył koszt minimalnych emerytur, z których trudno wyżyć, więc trzeba doliczyć istotne wsparcie pomocy społecznej w postaci zasiłków mieszkaniowych, na leki itp. Razem może to kosztować blisko dziesięć procent obecnego budżetu. Z grubsza o tyle trzeba by podnieść podatki. Uffff!

Libertarianie - podobnie jak większość polityków - zdaje się zrozumieli, że dzisiejsze wyzwolenie niektórych oznacza większe zniewolenie ogółu w przyszłości. Dlatego w analizie FOR bliscy współpracownicy Leszka Balcerowicza, Aleksander Łaszek i Wiktor Wojciechowski, nieoczekiwanie zaczęli się domagać faktycznego zrównania podatków i składek od samozatrudnienia, umów o dzieło i zleceń z płaconymi przez zatrudnionych na etat. Jeszcze zaledwie rok temu takie pomysły miały łatę lewackich, socjalistycznych lub wręcz komunistycznych.

Po piętnastu latach budowania i umacniania szarej strefy na polskim rynku pracy, środowisko, które najbardziej te zmiany forsowało, wraca na łono zdrowego ekonomicznego i politycznego rozsądku. Może to oznaczać, że wysycha źródło wielkiego ideologicznego libertariańskiego eksperymentu i górę definitywnie bierze neopragmatyzm. To dobra wiadomość, bo politycy przestaną się bać, że cywilizując rynek pracy narażą się na mordercze ataki Leszka Balcerowicza, jakich doświadczyli np. cywilizując system emerytalny. Na małe hurrrra! można więc sobie pozwolić w imieniu społecznego, politycznego i ekonomicznego rozsądku. Idzie ku lepszemu.

Ale tylko częściowo... Znacie Państwo dowcip o wariacie, który myślał, że jest kotem? Po latach leczenia wariat opuszcza szpital. Odprowadza go lekarz. Idąc przez park upewnia się, że wszystko jest dobrze. "Na pewno pan wie, że pan nie jest kotem?". Wariat się niecierpliwi. "Ależ, panie doktorze..." - odpowiada z wyrzutem. Wtedy zza krzaków wybiega pies. Wariat hop na drzewo. Lekarz się załamał. "Przecież pan wie, że pan nie jest kotem!" - krzyczy do pacjenta. I słyszy: "Ja to wiem, ale czy on wie?".

Z polskimi libertarianami mamy dziś podobny problem niepełnej internalizacji (czyli przyswojenia) nowego poglądu. Libertariańska niechęć do podatków nie spadła przecież z nieba. Wyrosła z przekonania, że źródłem dobra jest odpowiedzialna za siebie jednostka (ew. rodzina), a wspólnoty - zwłaszcza obligatoryjne, jak państwo i społeczeństwo - stają się źródłem zła. Z takiego przekonania trudno wyprowadzić entuzjazm płatników do uiszczania podatków i składek. A brak entuzjazmu sprzyja unikaniu podatków, generuje koszty egzekucji, wymusza tworzenie parapolicyjnego państwa wszechobecnej kontroli.

W ten sposób szerzący się libertarianizm staje się rodzajem samospełniającej się pesymistycznej wizji funkcjonowania wspólnot. Bo między innymi przeciwstawia się wydawaniu pieniędzy na ich umacnianie. Póki libertarianie się i z tym nie uporają, ich zachęty do zwiększania obecnych ciężarów w imię ograniczenia wielkości obciążeń w przyszłości będą mało skuteczne. Nawet jeżeli politycy by ich znów posłuchali, zmowa unikania podatków zniweluje efekt. A stosunek libertarian do relacji jednostka-społeczeństwo (państwo, inne wspólnoty) się nie zmienia.

W tym samym raporcie, uzasadniając propozycję rezygnacji z obniżonych stawek vatu na różne towary, Łaszek i Wojciechowski piszą: "(...) C. Książki - nie jest to dobro pierwszej potrzeby (...) F. gazety i czasopisma - nie jest to dobro pierwszej potrzeby. G. imprezy sportowe (...) siedzenie na stadionie też jest niezdrowe".

Z punktu widzenia samotnej, odpowiedzialnej tylko za siebie, jednostki, jest to może słuszne. Ale jak takiej jednostce wytłumaczyć, dlaczego ma płacić na emeryturę, której może nie dożyć lub nie potrzebować, jeśli stanie się miliarderem? Być może z jej punktu widzenia czytanie, kibicowanie i w ogóle jakiekolwiek wspólnotowe przeżycie nie jest dobrem pierwszej potrzeby i może jest niezdrowe. Każde siedzenie (przy czytaniu czy przy kibicowaniu) jest w nadmiarze niezdrowe dla siedzącego. Ale z punktu widzenia wspólnoty, która za poduszczeniem FOR ma się domagać płacenia dodatkowych składek, są to akty konstytuujące, bez których ona nie istnieje. Dla społeczeństwa są to dobra pierwszej potrzeby.

W ostatnich latach wiele znaczących osób i środowisk z konieczności znacząco zmieniło poglądy lub postawy. Zazwyczaj w dobrym kierunku. Problem w tym, że często podstawą tej zmiany jest wyłącznie bezrefleksyjnie aprobowana konieczność. Bez zrozumienia sensu zmiany i jej głębszych przyczyn. A taka zmiana, która bardziej przypomina ustępstwo wobec szantażysty, niż świadomie podjęta decyzję, na dłuższą metę nie będzie skuteczna. Nie wystarczy uwierzyć, że nie jest się kotem. Trzeba wiedzieć, co to realnie oznacza.

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Jacek Żakowski (ur. 1957) - publicysta "Polityki", kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas, autor piątkowych "Poranków TOK FM", kilkunastu książek i programów TV. "Dziennikarz Roku 1997", laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów i nagrody PEN Clubu, nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego i Rady Funduszu Mediów.
http://www.money.pl/gospodarka/unia-europejska/wiadomosci/artykul/krzysztof-rybinski-polska-jest-na-sciezce,54,0,1853238.html
Grecja przez niemal całą poprzednią dekadę, do wybuchu kryzysu, notowała bardzo szybki jak na UE wzrost PKB, co jednak nie uchroniło tego kraju przed gospodarczą katastrofą z powodu wzrostu zadłużenia. Czy można znaleźć tu analogie z obecną sytuacją Polski?

Tusk i minister Sami Wiecie Który zadłużyli Polskę bardziej niż Gierek. Polska jest na ścieżce Grecji, gwałtownie rośnie dług publiczny, szczególnie ten ukryty, czego na razie nie widać dzięki sztuczkom księgowym. Tak było w Grecji. Na razie Polsce nie grozi scenariusz grecki, ale gdyby obecna ekipa rządziła jeszcze dekadę w podobnym stylu, to mielibyśmy taki sam kryzys jak obecnie Grecy.

środa, 3 czerwca 2015


Bardzo mnie rozczarowałeś Hecerze kasując wczoraj moje bardzo rzeczowe dwa posty zamiast podjąć z nimi polemikę i dialog...NO CÓŻ TO JESZCZE JEDEN DOWÓD ŻE NAPISAŁEM W NICH PRAWDĘ... i że trafnie oceniłem toruńskie pokolenie roczników 70 i 80 które nie podejmują dialogu ani faktycznej merytorycznej,politycznej  i prawnej  walki o zmiany w toruńskim samorządzie i toruńskich i władzach kujawsko-pomorskich, a przede wszystkim woli "uciekać od wolności bezkompromisowo dążąc do poznania i nazwania prawdy i faktów    

Bo przecież:
"POZNAJCIE PRAWDĘ A PRAWDA WAS WYZWOLI"

więcej:
http://nowomostowa-torun.blogspot.com/search?updated-max=2015-06-03T20:33:00-07:00&max-results=7




Otóż HECERZE  odpowiem Ci ubiegając Twój krytyczny post  o CZASIE MIESZKAŃCÓW dlaczego trafnie ktoś   "CZAS MIESZKAŃCÓW W OGÓLE NIE WYSZEDŁ Z SZATNI DO WALKI O UWIARYGODNIENIE TORUŃSKIEGO SAMORZĄDU I O SPEŁNIENIE  POKŁADANYCH W OSTATNICH WYBORACH PRZEZ WYBORCÓW  W NIM NADZIEI".

NAJKRÓCEJ JAK MOŻNA ODPOWIEM CI TWOIMI WŁASNYMI SŁOWAMI:
"BO TORUŃSKI POKOLENIE ROCZNIKÓW 70 I 80 TO... SIEROTY..."
TAK TO  SIEROTY -WYKSZTAŁCIUCHY WYCHOWANE , WYKSZTAŁCONE  PO 1989 R I UKSZTAŁTOWANE INTELEKTUALNIE JAKO  SIEROTY: "GAZETY WYBORCZEJ , UNII DEMOKRATYCZNEJ I UNII WOLNOŚCI"   .. I JAK SIĘ W PRAKTYCE OKAZUJE...NIE ZDOLNE DO CAŁKOWICIE SAMODZIELNEGO MYŚLENIA,DO DOKŁADNEGO SAMODZIELNEGO BADANIA I DOCHODZENIA PRAWDY O RZECZYWISTOŚCI SPOŁECZNO-POLITYCZNEJ, ALE Z GÓRY MAJĄCE JAKIŚ POGLĄD NA KAŻDĄ SPRAWĘ ! TEN MECHANIZM SOCJOLOGICZY TŁUMACZĄCY DLACZEGO TAK JEST , I DLACZEGO NAWET TY HECERZE KASUJESZ NIEKTÓRE CO TRAFNIEJSZE POSTY ( NP MOJE) GDY TE SĄ NIE PO TWOJEJ MYŚLI, DOSKONALE ZBADAŁ I OPISAŁ ERICH FROM W SWOIM GENIALNYM STUDIUM "UCIECZKA OD WOLNOŚCI" O ODDANIU W 1933  W DEMOKRATYCZNYCH WYBORACH PRZEZ SPOŁECZEŃSTWO HITLEROWI PEŁNI WŁADZY...


 Tak to prawda Hecerze  co napisałeś- SZKODA TYLKO , NADAL ŻE WYBIERASZ "BYCIE SIEROTĄ" , ZAMIAST STAĆ SIĘ WOLNYM I SAMODZIELNIE POSZUKUJĄCYM PRAWDY :

Kukiz - dlaczego nie?


Skąd, do licha, wziął się w tytule znak zapytania?

Jestem sierotą po Unii Demokratycznej, Unii Wolności, po rządzie Buzka i Balcerowicza. Od wczesnej młodości przeżuwam Gazetę Wyborczą, w 2005 i przede wszystkim w 2007 głosowałem na Platformę. Ostatni raz zaufałem Platformie podczas wyborów w 2010 roku. Mam czerep zryty mainstreamową publicystyką, która Kukizowi wyznacza miejsce gdzieś między Tymińskim, Lepperem i Palikotem.      

wtorek, 2 czerwca 2015


Kukiz - dlaczego nie?



Skąd, do licha, wziął się w tytule znak zapytania?

Jestem sierotą po Unii Demokratycznej, Unii Wolności,
 po rządzie Buzka i Balcerowicza. Od wczesnej młodości
 przeżuwam Gazetę Wyborczą, w 2005 i przede 
wszystkim w 2007 głosowałem na Platformę.
 Ostatni raz zaufałem Platformie podczas wyborów
 w 2010 roku. Mam czerep zryty mainstreamową 
publicystyką, która Kukizowi wyznacza miejsce 
gdzieś między Tymińskim, Lepperem i Palikotem.

* * *


fakt.pl

Tymiński był meteorem, który przemknął na jesiennym 
niebie niemal 25 lat temu budząc grozę zamiast 
pogłębionej, naukowej refleksji. Lepper był z kolei, 
w moich oczach przynajmniej, wybitnym wirtuozem 
społecznych emocji, który wymykał się socjologicznym 
schematom dzięki fenomenalnej retoryce dorównującej 
kunsztowi z jakim słowem posługuje się ojciec Tadeusz. 
Palikot przepadł jak kamień w wodę ciągnąc za sobą 
nudny słowotok kiepskiego wykładowcy z podrzędnej 
uczelni daleko od szosy. 

Poświęcę Palikotowi akapit z sympatii dla jego 
zwolenników, którzy tu od czasu do czas zaglądają. 
Palikot przegrał, gdy zaczął mówić o legalizacji trawki, 
prawach homoseksualistów i złym episkopacie. Tak 
często jest mi duszno w naszym kochanym kraju, że 
postępowy program przygotowany we współpracy z 
lewicowymi intelektualistami od początku wydawał mi 
się demonstracją polityczną podobną do publicznego 
samospalenia. Cenię tę ideowość, choć więcej dobrego 
dla sprawy, jakkolwiek ją nazwać, robi Robert Biedroń, 
który oswaja bliskie mi heteroseksualne lęki pruderyjnych 
dewotów niż ofiarujący się politycznemu ogniowi w ofierze 
na samodzielnie wzniesionym stosie Janusz Palikot, były 
producent bełtów spod Lublina, który sprzedał biznes, 
stał się rentierem i zaczął bawić się w politykę wierząc, 
że można  kupić miejsce w podręcznikach historii.

* * *

Dziś myślę, że nic nie jest w stanie skłonić mnie do 
ponownego głosowania na Platformę. Uważam, że tę 
partię należy pozbawić władzy absolutnej, którą dzierży. 
Jest to w interesie kraju, w interesie demokracji, w 
interesie społecznym i nawet w interesie Platformy 
Obywatelskiej. Deal with it.

Żuję Gazetę Wyborczą od lat więc przyzwyczaiłem się, 
że czasem staje mi w gardle. Zawsze poważnie brałem 
pod uwagę diagnozy i zalecenia Adama Michnika. 
Nigdy bardziej w nie nie wątpiłem niż dziś.

W hipotetycznym dyskursie z Michnikiem 
przedstawiłbym argumenty z naszego samorządowego 
podwórka. Gazeta, która dziennikarstwem śledczym 
zajmuje się niemal wyłącznie wtedy, gdy jest to na korzyść 
marszałka i przeciw Rydzykowi nie oddaje nawet połowy 
piękna pejzażu toruńskiej polityki. Taka gazeta 
zawiera w najlepszym razie pięć deko mięsa na kilogram, 
a i na te pięć deko składa się głównie MOM, czyli mięso 
oddzielane mechanicznie, mięso mechanicznie odkostnione, 
mechanicznie odmięśnione kości, itp.

W radzie miasta funkcjonuje "systemowa koalicja" Platformy, 
PiS, lokalnego PSL pod nazwą Czas Gospodarzy i 
jednosobowego klubu Mariana Frąckiewicza (SLD) 
wymierzona przeciwko środowisku obywatelskiemu, 
które wyrosło na kontestacji rządzącej miastem politycznej 
kliki prezydenta (wypadałoby znaleźć jakiś eufemizm dla 
słowa "klika", ale jest późno i nic mi do głowy nie przychodzi).

Samorząd toruński tworzą asystenci posłów, pracownicy 
urzędu marszałkowskiego i samorządowych spółek - 
podwładni lokalnych bonzów. W Toruniu żyją pod ochroną 
medialną i pod ochroną lokalnej tarczy korupcyjnej jak 
pączki w maśle: na bogato, na wesoło i bezkarnie. 
Środki publiczne wspierają polityczne koterie i prywatne 
koryta poza kontrolą społeczną, demokracja jest fasadą 
a propaganda sukcesu pod szyldem "unijnych inwestycji", 
które z inwestycjami nie mają zbyt wiele wspólnego, 
czerpie garściami z epoki Gierka. Nie przemawia przeze 
mnie frustracja i populizm - tak wygląda toruńska 
samorządowa rzeczywistość z dwoma wodzami na czele, 
których ustawa przewrotnie i dla draki chyba uhonorowała 
tytułami marszałka i prezydenta.

Platforma Obywatelska rządziła dwie kadencje i mogła 
zmienić tę samorządową patologię, którą zastała. 
Chciałbym traktować wybory samorządowe w 2010 roku, 
gdy PO szukała koalicjantów, jako tę jedyną nieudaną próbę 
wyrwania się z partyjnego schematu myślenia, ale nie mogę. 
W tamtych wyborach intencje PO rozminęły się z polityczną 
prozą organizacji, która jako priorytet traktuje rozdanie 
stołków swoim ludziom - takim, których można kontrolować 
i którymi można sterować. Nikt inny do lokalnej PO nie 
wejdzie, a już na pewno nie wejdzie ktoś, kto chciałby 
o rozwoju miasta merytorycznie porozmawiać wychodząc 
z założenia, że nie musi zgadzać się we wszystkim z panem 
Piotrem Całbeckim i panem Tomaszem Lenzem. Drzwi do 
awansu na stanowiska prezesów i dyrektorów są zamknięte. 
Nie tylko w teatrze Horzycy, ale w każdej samorządowej 
instytucji. Wystarczy spojrzeć, jak dyrektorzy migrują między 
stanowiskami dyrektorskimi od połowy lat 90-tych.

* * *

W polityce krajowej Platforma kojarzy mi się przede 
wszystkim z wydatkami publicznymi rozdzielnymi według 
klucza politycznego a finansowanymi przez całe 
społeczeństwo z coraz wyższych podatków (zamrożenie 
kwoty wolnej, wzrost bazy i stawek podatków pośrednich, 
przelanie kasy do z OFE do ZUS). Dotacje, na które 
wszyscy się składamy trafiają do nielicznych i zamożnych: 
rolników, biznesmenów i polityków. Nawet środki 
teoretycznie przeznaczone dla bezrobotnych nie trafiają do 
bezrobotnych tylko do organizacji stworzonych na 
potrzeby wyciągania unijnej kasy przez polityków, 
urzędników i biznes.

Pomysłu na rządzenie blisko 40 milionowym krajem PO 
nie miała i nie ma do dziś. Nie wierzę w politykę, która 
polega na przekupywaniu grup społecznych (rolnicy, 
górnicy, emeryci a ostatnio budżetówka). Poza tym 
widzę, że Platforma nie tylko przejęła elektorat SLD, 
ale przejęła również wszystkie nawyki schodzącej ze 
sceny politycznej nomenklaturowej partii. Pożegnanie 
PO z polityką może być więc równie długie i nużące co 
obecność Leszka Millera na czele lewicy. Niewykluczone, 
że PO się jeszcze zmieni, choć dziś wydaje mi się, że 
aby sprawiedliwości stało się zadość i aby ta zmiana 
była trwała, do oczyszczenia powinno dojść w opozycji 
lub na marginesie przyszłego rządu.

Przy okazji pozwolę sobie na bardzo osobistą 
refleksję. Dawniej ceniłem Janusza Lewandowskiego 
za spokój wypowiedzi, opanowanie i racjonalizm. Dziś nie 
mogę go słuchać i patrzeć na to, jak z liberała z KLD 
zamienił się europosła-pasibrzucha próbującego podtrzymać 
wrażenie, że w instytucjach europejskich chodzi o coś 
innego niż przejadanie publicznej kasy i promocję 
wypasionych urzędniczych gaży.

Z kolei Donald Tusk, do którego w młodości miałem 
dużo sympatii, zwiał do Brukseli akurat wtedy, gdy 
memy z cyklu "wina Tuska" przestały być śmieszne. Jego 
politycznym dziedzictwem jest obecny kryzys racjonalnej 
polityki bowiem 3/4 problemów z którymi boryka się dziś 
Platforma i środowiska reformatorskie to efekt jego rządów 
w kraju i w partii. Z polityka, któremu ufałem, stał się 
politykiem, którego porównuję do Jarosława 
Kaczyńskiego szukając podobieństw i różnic.

* * *

Dlaczego nie Kukiz? A co innego zostaje? Cieszę się 
z inicjatywy lewicowej (partia Razem) i liberalnej (Nowoczesna.pl).
 Nie sądzę jednak, aby mogły zagrozić, odpowiednio, SLD 
i Platformie, choć bardzo bym sobie tego życzył. Nie 
wierzę by propozycje Petru i Balcerowicza można dziś 
przedstawić językiem, który wzbudzi inspiracje i społeczne 
oczekiwania. Podobna słabość stoi za Partią Razem, która 
do sukcesu potrzebuje poparcia central związkowych, a nie 
publicystów i dziennikarzy. W kampanii retoryka jest 
ważniejsza niż program a retoryka musi być wiarygodna, 
aby przełożyła się na wynik wyborczy.

Mówiąc brutalnie, ciemny lud pracujący ciężko, w milczeniu, 
za pensje z pierwszego kwartyla, który przez tyle lat dzielnie 
znosił Platformę, PiS, PSL i SLD znów znalazł swojego 
trybuna. Ludzie chcą za kimś iść, za kimś kto im da to, czego 
sami nie mogą, nie umieją, nie chcą lub boją się wziąć. Głos 
Kukiza do nich trafia dużo lepiej niż pomysły 
wykształciuchów i autorytetów.

Będą za tym głosem szli dopóki się nie zmęczą. Potrzebują 
przekonania, że na końcu drogi coś jest, że jej cel jest 
blisko, coraz bliżej - choć wszyscy i tak widzą tylko plecy 
stojącej przed nimi osoby, a ci w pierwszym rzędzie co 
najwyżej plecy charyzmatycznego pasterza i jego głos 
zapewniający, że jest już blisko, tym bliżej, im bardziej się 
pogubił. Po drodze trzeba zapewnić ludowi rozrywki 
pokazując jak politycy kradną, jak żyją na koszt podatnika, 
jak kupują drogie kolacje kartami służbowymi i umieszczają 
swoje rodziny, znajomych, kochanki i kochanków na 
stanowiskach. Platforma Obywatelska świetnie potrafi 
przekonać niezdecydowanych, że światem rządzi chuć, 
obżarstwo i żądza pieniądza. Robi to lepiej niż SLD 
u szczytu formy.

W polityce nie wolno zapominać, że oprócz podtrzymywania 
w ludziach ich naturalnego przekonania, że świat jest zły, 
trzeba im również zapewnić wiarę w to, że sami są z natury 
dobrzy, nawet jeśli mają chwile słabości. W tym celu przydają 
się wszelkiego rodzaju rytuały, narodowe, religijne i obyczajowe, 
które pozwalają wyznać swoje przewinienia, żałować za nie i 
bez przekonania obiecywać poprawę oraz ofiarowywać 
gratyfikację w zamian za odpust. Po rytualnej ablucji można 
dalej zanurzyć się w swoich własnych kompleksach i 
słabościach, w domowej rutynie i zawodowej bierności, 
można podołać trudom codzienności, wyzyskowi w pracy, 
obojętności innych. Nie spodziewam się więc, że w wyniku 
nadchodzących wyborów od razu żyć będziemy w kraju 
mniej klaustrofobicznym niż obecnie.

Milcząca większość sama nie jest w stanie sobie wziąć. 
Potrzebuje kogoś, kto to zrobi  za nich, kto ich poprowadzi 
i im da - a jednocześnie pozwoli uwierzyć, że to, co biorą, 
po prostu im się należy.

Moim zdaniem problem polega dziś na tym, że tym ludziom 
się należy, a ci, którzy powinni to rozumieć i czuć na sobie 
odpowiedzialność, woleli zająć się własnym interesem i 
brać dla siebie.


t.b.c.

18 komentarzy:

  1. Na marginesie: gdyby PiS doszedł do władzy, miałbym bardziej przerypane niż dziś, więc Kukiz nie jest wcale tak niedorzeczną alternatywą gdy słabości doganiają PO.

    Jeśli chodzi o PiS to przyznam szczerze, że cieszę się z zapowiedzi, że Jarosław miałby być premierem. Wolę Kaczyńskiego niż bezosobową, agresywną masę tworzoną przez partyjny aparat PiS, zwłaszcza działaczy młodszego pokolenia. Ten pomysł aby Kaczyński był premierem chyba nie przysparza PiS poparcia, ale trudno mi to ocenić. Może się mylę, ale jednak mniej boję się PiS-u z Kaczyński niż bez niego. Jeśli zaś chodzi o Kukiza to boję się go mniej niż PiS bo podobnie jak reszta świata nie wiem, co się za nim kryje (na pewno coś radykalnego, ale czy dobrego czy złego, dziś trudno ocenić).
    Odpowiedz
  2. PO - Partia Oszustów, bezradni w RMT to PachOłki Lenca i Caubeckiego...
    Odpowiedz
  3. Problem chyba jednak jest zupełnie gdzie indziej, znacznie głębiej i zaczął się nie w 2007 kiedy Platforma doszła do władzy ( praktycznie absolutnej bo opartej o media+ większość sejmowa +prezydent+marszałkowie lokalnie dzielący środki UE+ koalicje gminne) ale w 1982 podczas stanu wojennego i w 1989 w po magdalenkowym układzie grubej kreski okrągłego stołu . Patrz: www.aomkatharsis.blogspot.com
    Niestety pokolenie roczników 70 i 80 które w samorządzie układ lokalny wciągnął do na różne stanowiska (zapoczątkowany w 1991 i przez 25 lat stwarzany i utrwalany nie przez kogo innego jak przez wojewodę Bernarda Kwiatkowskiego) nie potrafi odkryć , zrozumieć i przezwyciężyć samej przyczyny obecnego stanu rzeczy .

    Popatrzmy na listę red. Grzegorza Giedrysa wytypowaną z 2013
    http://grzegorzgiedrys.blogspot.com/2013/04/bya-magdalenka-jest-barbarka.html
    Dlaczego to nie zadziałało np w Czasie Mieszkańców?
    Dlaczego jak ktoś tu trafnie napisał w komentarzach ,,nawet nie wyszli z szatni"?
    Pozostawię to jako pytanie retoryczne....
    Odpowiedz

    Odpowiedzi






    1. Ów tekst Giedrysa jest chyba bardziej przewrotny niż ci się wydaje.

  4. Trochę uzupełniłem ten wpis powyżej.
    Odpowiedz
  5. i pomyśleć, że cały ten przewrót dzięki programowi Kuby Wojewódzkiego. To też pokazuje jak funkcjonują inne media i jak duży wpływ mają na to, czego może się dowiedzieć a czego się nie dowie obywatel.

    Z innej beczki, polecam:

    http://wyborcza.pl/magazyn/1,145247,18019268,Co_wymysli_chodnik__czyli_polska_atrapa_rozwoju.html

    "Niech pan spojrzy na ten wykres, pokazuje wpływ unijnych środków na wzrost naszego PKB. To jest pierwsza perspektywa budżetowa, czyli lata 2004-06. Krzywa idzie w górę, inwestycje podkręcają gospodarkę, ale potem wszystko gwałtownie siada. Bo źródełko na rok wyschło. Sytuacja powtarza się przy budżecie w latach 2007-13. Huśtawka.

    Jeśli prawie wszystko pakujemy w infrastrukturę, to potem musimy płacić za jej utrzymanie. Remontować drogi, ogrzewać te nowe budynki. Gdy strumień pieniędzy słabnie - a tak się dzieje między unijnymi budżetami - wpływ inwestycji na nasz PKB jest ujemny. Dopłacamy. Przychodzi nowa transza i znów zaczynamy budować jak szaleni.

    Zamiast efektu kuli śniegowej fundujemy sobie efekt kuli u nogi."

    (...)

    "Trzy lata temu NIK sprawdził, jak są wydawane środki europejskie na innowacje i jak działają parki technologiczne. Raport jest wstrząsający. Dwa parki działają świetnie, a poza tym powstają budynki."

    (...)

    "Co robić?

    - Przestańmy głównie budować! Nakłady można zwiększać w nieskończoność, bo zawsze da się uzasadnić, że czegoś jeszcze brakuje. "Może się kiedyś przyda" - powiedział burmistrz Frampola o obwodnicy, która stoi pusta."

    (...)

    "Przyjemniej mieć wyremontowany rynek, odmalowany ratusz i prosty chodnik.

    - Na to kraj może sobie pozwolić, jak będzie bogaty. Czy infrastruktura tworzy stałe miejsca pracy i dochodu? Sama infrastruktura nie da nam rozwoju."

    (...)

    " Dwa unijne kraje, którym udało się przeskoczyć z grona najbiedniejszych do najbogatszych, to Irlandia i Finlandia. Kiedy byłem w Irlandii w 1991 roku, na wszystkich knajpach i sklepach były napisy: "Nie przyjmujemy do pracy", po miastach krążyły tabuny zdesperowanych bezrobotnych. Jak pojechałem tam pięć lat później, wszędzie wisiały kartki: "Szukamy pracowników". To była błyskawiczna zmiana. Na samym początku podjęli decyzję, że będą wydawać maksymalnie 30 procent środków unijnych na infrastrukturę. Żadnych odstępstw."

    (...)
    Odpowiedz

    Odpowiedzi






    1. "W latach 90. prosiliśmy Irlandczyków o rady, jak Polska powinna wydawać unijne dotacje. Odpowiadali dziwnie: "Po pierwsze, musicie sobie stworzyć ostrzejsze zasady wydawania środków, niż wam dyktuje Unia". "Jak to? Mamy sami sobie utrudniać?" - dopytywaliśmy. "Wyśrubujcie warunki dla tych, którym chcecie przyznawać dotacje. I nie dawajcie byle komu". Rady wydawały się nieco ekscentryczne. Przecież jak są pieniądze, to kraj powinien wziąć, a nie stwarzać bariery.

      Oni nie czekali na każdego inwestora, jaki się nawinie. Wytypowali kilkaset nowoczesnych firm, głównie w USA, ale też we Francji, Niemczech, Australii, i oferowali dopłaty do inwestycji, zwolnienia podatkowe, jednak przede wszystkim szkolenie pracowników w konkretnej technologii stosowanej przez firmę. Na każde euro z unijnych programów na szkolenia dokładali z własnego budżetu kilkanaście. Uważali, że to najważniejsza rzecz, aby ludzie umieli."

      (...)

      "I?

      - Skoczyli z przedostatniego miejsca w Unii na drugie, jeśli chodzi o zamożność. Irlandzki PKB wzrósł z około 60 procent unijnej średniej do przeszło 120 procent. W kilkanaście lat. Nam po dekadzie w Unii to się nie udało."

      -----------------------------

      Dlatego brednie o wisłostradzie na bulwarze czy trzecim moście nadal są popularne. Ludzie lubią, jak się buduje, więc władza konsumuje dochody zamiast inwestować w rozwój.

      Proszę sobie przypomnieć co mówił, jak uzasadniał wydatki "inwestycyjne" a infrastrukturę prezydent Michał Zaleski. Pamiętam, że twierdził dokładnie coś innego niż ekspert, z którym Wyborcza przeprowadziła wywiad. Pamiętam też, że Zaleski nie umiał swoich błędnych decyzji o kierunku rozwoju miasta uzasadnić. Przedstawiał papkę o tym, że most, że sala koncertowa i hala sportowa to wydatki rozwojowe! A to nieprawda. Może są bardzo potrzebne, zwłaszcza most, ale dlaczego taki, który pociąga za sobą konieczność budowy Trasy Wschodniej o długości 14 km czy trasy średnicowej o kolejnych kilkunastu kilometrach? Ten człowiek mnóstwo pieniędzy przeznaczonych na rozwój wydał bezmyślnie i bez efektu. A dziś tworzy koalicję z PO, PiS, SLD i PSL.

      To jest problem państwa, a nie problem samorządu. Zaleski nie jest problemem lokalnym bo rozwiązanie wymaga działań na szczeblu centralnym. A tymczasem te działania wspierają takich Zaleskich w całej Polsce.
    2. To, co planujesz nie jest, moim zdaniem, ani dobre, ani potrzebne, a nawet gdyby było dobre i potrzebne to wydaje mi się, że są pilniejsze sprawy do załatwienia niż planowanie dobrych dróg.

      Nie pozwolę, aby dyskusja o drogach zdominowała ten wpis, więc pozwól że ci przypomnę co jest tematem tego wpisu i poproszę abyś zarzucił swoje propozycje w tym momencie.

  6. http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,18037079,_Oddajcie_obywatelom_media_publiczne____apel_do_premier.html

    "Domagamy się odwołania w trybie natychmiastowym skompromitowanych pełnomocników ministra skarbu oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego w radzie nadzorczej TVP"

    "Kolejny skandaliczny przykład zawłaszczenia przez polityków telewizji to sposób, w jaki rada nadzorcza TVP przeprowadziła niejawny etap konkursu na prezesa i zarząd TVP, nie dopuszczając do udziału w konkursie kandydatów o wysokich kompetencjach merytorycznych, którzy nie reprezentowali interesów partyjnych"

    "Wśród nazwisk (podpisanych pod apelem) znaleźć można m.in. reżyserkę Agnieszkę Holland, reżysera i prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacka Bromskiego, reżysera teatralnego Macieja Englerta, krytyka Macieja Nowaka, wiceprezydent Krakowa Magdalenę Srokę, wydawcę Beatę Stasińską czy profesor Magdalenę Środę"

    ---------

    Kolejny Czarzasty i Kwiatkowski? Ile to już lat od afery Rywina? Platforma daje przykład, oj daje. Obywatelska jest już tylko z nazwy.
    Odpowiedz
  7. http://torun.gazeta.pl/torun/1,35576,18040354,Nie_bylo_korupcji_politycznej__Prokuratura_umarza.html

    No jasne, że nie było!

    "Wtedy senator PO Michał Wojtczak miał złożyć Pawłowiczowi propozycję, aby złożył mandat w zamian za pozostawienie go na stanowisku dyrektora CO."
    Odpowiedz

    Odpowiedzi






    1. "Zbigniew Pawłowicz stwierdził w grudniu, że marszałek Piotr Całbecki namawiał go do rezygnacji z kandydowania do sejmiku, a potem do zrzeczenia się mandatu radnego w zamian za korzystną umowę o pracę na stanowisku dyrektora Centrum Onkologii. "

      Zaraz, zaraz. Dwaj zgrani działacze Platformy nie namawiali dyrektora szpitala do rezygnacji ze startu w wyborach w zamian za korzystną umowę o pracę? Czy może namawiali, ale nie jest to korupcją polityczną tylko zwyczajnym działaniem osób odpowiedzialnych za nadzór nad służbą zdrowia i działaniem szpitali?

      Dobre!
    2. A więc Całbecki i Wojtczak działali w interesie pacjentów i szpitala oferując lepsze warunki zatrudnienia dyrektorowi, czy obaj nigdy żadnej tego typu propozycji nie składali a dyrektor zmyślił historię w którą wplątał dwóch ważnych polityków i nie grożą mu z tego powodu żadne konsekwencje prawne?

      Nie rozumiem. Może mi to ktoś wytłumaczyć?

      http://forumprawne.org/prawo-karne/246-korupcja-w-polskim-prawie-karnym.html

  8. Mam gorącą prośbę do Czasu Mieszkańców. Wkrótce puszczę na blogu wpis na wasz temat - jak wielkim rozczarowaniem się okazaliście. Spróbujcie z wyprzedzeniem odpowiedzieć na bardzo krytyczne uwagi pod waszym adresem. Nie sprawdzacie jako reprezentacja mieszkańców.
    Odpowiedz

    Odpowiedzi






    1. Czas Mieszkańców = NowoczesnaPO
      "Petru: chcemy być partią sytych" i to jest prawda
      http://wiadomosci.wp.pl/kat,115354,title,Petru-chcemy-byc-partia-sytych-pielegniarek-naukowcow-i-malych-przedsiebiorcow,wid,17594185,wiadomosc.html
    2. To, co mówi i robi Petru, to jedna sprawa, a to, jak zachowuje się Czas Mieszkańców to drugi temat. Moim zdaniem czas mieszkańców nie sprawdza się jako reprezentacja mieszkańców. Potrzebują reformy a zmiany jakie musieliby wprowadzić są tak duże, że wątpię czy będą w stanie.

      Poza tym chciałbym usłyszeć jak i czym oni tłumaczą swoje poparcie dla inicjatywy Petru. Myślę, że nie wszyscy, którzy głosowali na nich chcą być wciągnięci w pomysły Ryszarda Petru. O ile sobie przypominam to Wielgusowie raczej popierali Zielonych, a to bardzo daleko od Balcerowicza.

      Z Czasem Mieszkańców nie idzie się porozumieć. Nic nie piszą, nic nie mówią, na fejsbuku są po prostu robią copy-past z portali. A przecież to miał być głos mieszkańców, mieliśmy rozmawiać, konsultować... Totalna porażka.

      ------------------------

      A tu ciekawostka o wypowiedziach Petru na temat kursu franka. Polecam w całości, nie będę cytował.

      http://wyborcza.pl/duzyformat/1,145319,18037029,Kolysanka_Petru.html

      "Rok 2008. Główny ekonomista banku BPH Ryszard Petru mówi w "Polska The Times": - Złoty będzie się wzmacniał. Kredyty we frankach jeszcze długo pozostaną bezpieczne i opłacalne."

      Miesiąc później Petru przewalutował swój kredyt (ciekawe czy prowizję zapłacił....Koledzy y BPH zrobili mu pewnie przewalutowanie od ręki). Ale w kolejnych latach dalej bredził o tym, że kurs nie wzrośnie. Teraz mówi o potrzebie przewalutowania.

      Widać, jak wiele zależy od tego gdzie dupa leży.
    3. Nie mam żadnej awersji do Ryszarda Petru, ale przyznaję, że mnie nigdy nie zachwycił jako ekonomista czy finansista. Uważam jego karierę za łatwą. Wyrósł dzięki Balcerowiczowi. To była łatwa kariera, choć pewnie kosztowała go dużo wysiłku bo Balcerowicz jest wymagający. Ale to dzięki rekomendacji profesora od razu trafił na samą górę w korporacji.

      Kwestia jego wypowiedzi w sprawie franków bardzo go politycznie obciąża i dyskredytuje. Ja to rozumiem, że się pracuje dla jakiegoś biznesu czy korporacji i robi to, co trzeba do jakiegoś momentu. Każdy ma gdzie indziej tę granicę. Ale zawsze obowiązuje nas lojalność wobec pracodawcy - kimkolwiek jest, cokolwiek robi. To ważne, pracę można zmienić po prostu.

      Ale Petru się pogubił i to bardzo. Był głównym ekonomistą czyli twarzą banku. A bank ten oferował toksyczny produkt klientom by zarabiać kupę siana na spreadzie. Kredyty frankowe to była piramida oparta na spreadzie, która jest tykającą bombą, jednym z elementów ryzyka systemowego zagrażającego stabilności sektora bankowego w Polsce.

      Dziś ten bank, BPH, doi klientów hipotecznych na innych usługach bankowych bo nie zarabia na spreadzie. Wszyscy za to płacą.

      Petru był twarzą czegoś co okazało się wielką, kosztowną pomyłką. Wielu ludzi przez franki potraciło domy lub dużą część dochodów. Co robi Petru? Petru uśmiechnięty idzie dziś "naprawiać Polskę".

      Coś mi tu mocno nie gra.
    4. Wyjaśnię. Nie mam powodów więc nie wątpię w szczere intencje Petru i w to, że jest fajnym kolesiem. Tylko drażni mnie, że facet w ogóle nie ma w sobie refleksji. Mnie by trochę zdołowało to, że nie zdając sobie sprawy z ryzyka kursowego nakręcałem taką paskudną sprawę akcję sprzedażową, że wierzyłem że sprzedaję dobry produkt a wyszło fatalnie. Albo że jako ekonomista tak pochopnie potraktowałem ryzyko. W każdym razie będąc twarzą czegoś, a nie tylko trybikiem rynkowej machiny, czułbym na sobie odpowiedzialność za to co się potem stało. W końcu "główny ekonomista" to coś znaczy.

      Zupełnie inaczej widzę rolę kolesia, który sprzedaje kredyty frankowe w punkcie obsługi klienta. On może coś tam wie, ale lepszej pracy nie znajdzie a pensja jest w domu potrzebna. To jest sytuacja w której jest większość z nas. Każdy gdzieś tam pracuje, coś widzi, stoi przed dylematem czy ryzykować zmianę pracy i jak to zrobić by zachować jej wysokość, czy w innej robocie będzie inaczej. Weźmy pracownika urzędu miasta - widzi co wyprawiają tam ludzie Zaleskiego, ale co ma robić? W Toruniu lepszej roboty nie znajdzie.

      Takie coś jest mi bliskie. Bycie twarzą banku sprzedającego franki, głównym ekonomistą przedstawianym jako uczeń i wychowanek prof Balcerowicza to zupełnie co innego.

  9. Radny PO Paweł Gulewski Prywatny. Manifest:

    https://www.facebook.com/pawel.gulewski/posts/773315652786637

    Dużo o uczciwości. To się niejako wpisuje w decyzję prokuratury o umorzenie sprawy domniemanej korupcji politycznej w kujawsko-pomorskiej Platformie Obywatelskiej.

    "uczciwie powiemy wyborcom, co nam się udało".

    Wybronić Sławka Nowaka się udało na przykład... To wielki sukces.
    Odpowiedz



  • Otóż HECERZE odpowiem Ci ubiegając Twój krytyczny post o CZASIE MIESZKAŃCÓW dlaczego trafnie ktoś "CZAS MIESZKAŃCÓW W OGÓLE NIE WYSZEDŁ Z SZATNI DO WALKI O UWIARYGODNIENIE TORUŃSKIEGO SAMORZĄDU I O SPEŁNIENIE POKŁADANYCH W OSTATNICH WYBORACH PRZEZ WYBORCÓW W NIM NADZIEI".

    NAJKRÓCEJ JAK MOŻNA ODPOWIEM CI TWOIMI WŁASNYMI SŁOWAMI:
    "BO TORUŃSKI POKOLENIE ROCZNIKÓW 70 I 80 TO... SIEROTY..."
    TAK TO SIEROTY -WYKSZTAŁCIUCHY WYCHOWANE , WYKSZTAŁCONE PO 1989 R I UKSZTAŁTOWANE INTELEKTUALNIE JAKO SIEROTY: "GAZETY WYBORCZEJ , UNII DEMOKRATYCZNEJ I UNII WOLNOŚCI" .. I JAK SIĘ W PRAKTYCE OKAZUJE...NIE ZDOLNE DO CAŁKOWICIE SAMODZIELNEGO MYŚLENIA,DO DOKŁADNEGO SAMODZIELNEGO BADANIA I DOCHODZENIA PRAWDY O RZECZYWISTOŚCI SPOŁECZNO-POLITYCZNEJ, ALE Z GÓRY MAJĄCE JAKIŚ POGLĄD NA KAŻDĄ SPRAWĘ ! TEN MECHANIZM SOCJOLOGICZY TŁUMACZĄCY DLACZEGO TAK JEST , I DLACZEGO NAWET TY HECERZE KASUJESZ NIEKTÓRE CO TRAFNIEJSZE POSTY ( NP MOJE) GDY TE SĄ NIE PO TWOJEJ MYŚLI, DOSKONALE ZBADAŁ I OPISAŁ ERICH FROM W SWOIM GENIALNYM STUDIUM "UCIECZKA OD WOLNOŚCI" O ODDANIU W 1933 W DEMOKRATYCZNYCH WYBORACH PRZEZ SPOŁECZEŃSTWO HITLEROWI PEŁNI WŁADZY...


    Tak to prawda Hecerze co napisałeś- SZKODA TYLKO , NADAL ŻE WYBIERASZ "BYCIE SIEROTĄ" , ZAMIAST STAĆ SIĘ WOLNYM I SAMODZIELNIE POSZUKUJĄCYM PRAWDY :

    Kukiz - dlaczego nie?

    Skąd, do licha, wziął się w tytule znak zapytania?

    Jestem sierotą po Unii Demokratycznej, Unii Wolności, po rządzie Buzka i Balcerowicza. Od wczesnej młodości przeżuwam Gazetę Wyborczą, w 2005 i przede wszystkim w 2007 głosowałem na Platformę. Ostatni raz zaufałem Platformie podczas wyborów w 2010 roku. Mam czerep zryty mainstreamową publicystyką, która Kukizowi wyznacza miejsce gdzieś między Tymińskim, Lepperem i Palikotem. 
    Usuń
  • Bardzo mnie rozczarowałeś Hecerze kasując wczoraj moje bardzo rzeczowe dwa posty zamiast podjąć z nimi polemikę i dialog...NO CÓŻ TO JESZCZE JEDEN DOWÓD ŻE NAPISAŁEM W NICH PRAWDĘ... i że trafnie oceniłem toruńskie pokolenia roczków 70 i 80 które nie podejmują dialogu ani faktycznej merytorycznej,politycznej i prawnej walki o zmiany w toruńskim samorządzie i toruńskich i władzach kujawsko-pomorskich, a przede wszystkim wolą "uciekać od wolości bezkompromisowo dążąc do poznania i nazwania prawdy i faktów
    więcej
    www.nowomostowa-torun.blogspt.com
    Usuń
  • Bo przecież:
    "POZNAJCIE PRAWDĘ A PRAWDA WAS WYZWOLI"

    więcej:
    http://nowomostowa-torun.blogspot.com/search?updated-max=2015-06-03T20:33:00-07:00&max-results=7