Zmarnowane pieniądze i polityczne układy. Ciemna strona budowy autostrad w Polsce
24 października 2014, 15:20 | Aktualizacja: 24.10.2014, 16:13
Tyle dróg budują, tylko nie ma dokąd jechać – miał przed laty powiedzieć Jan Himilsbach. Dziś aktualna jest pierwsza część tego stwierdzenia. Bo gęstniejąca z każdym rokiem pajęczyna autostrad i tras ekspresowych to jeden z większych sukcesów wolnej Polski.
W ciągu ostatnich 25 lat łączna długość dróg szybkiego ruchu powiększyła się prawie dziewięciokrotnie: w 1989 r. było ich raptem 335 km, a jeszcze w tym roku przeskoczymy barierę 3 tys. W tej chwili już tylko pięć unijnych krajów ma dłuższą łączną długość autostrad i dróg ekspresowych niż Polska – to Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania.
Drogowy postęp jest oczywisty, ale podczas budowy popełniliśmy błędy, które nie powinny się zdarzyć. Nawet dawni ministrowie transportu oceniają bilans programu drogowego pozytywnie, ale nie bezkrytycznie.
– Z Krakowa, Katowic i Wrocławia drogami szybkiego ruchu jeszcze wciąż można się dostać do Warszawy tylko przez Berlin – żartuje Tadeusz Syryjczyk, minister w latach 1998–2000. A dzieje się tak, bo wciąż wybrakowane są ciągi tras S7 do Krakowa, S8 do Wrocławia oraz A1 na Śląsk. – Już niedługo psycholodzy będą badali, jak zachowuje się kierowca w tunelu z ekranów akustycznych – ironizuje Jerzy Polaczek, szef resortu transportu w latach 2005–2007.
A gdyby tak cofnąć czas? Co można było zrobić inaczej? Lepiej? Wnioski mogą posłużyć podczas budów dróg w ramach unijnego rozdania 2014–2020.
Polityczne decyzje
Specjaliści zgodnie przyznają, że problem jest z kolejnością. Często nie zaczynaliśmy od dróg, które są najpotrzebniejsze, ale od tych, które akurat najłatwiej było zbudować.
Trudne do zrozumienia jest, że Warszawa doczekała się dostępu do autostrady dopiero 23 lata od upadku komunizmu. Trasę A2 udało się cudem dociągnąć do stolicy na dwa dni przed pierwszym gwizdkiem Euro 2012. Wjazd samochodów na autostradę telewizje pokazywały, przerywając inne programy. – A przecież budowę sieci szybkich dróg należało zacząć od Warszawy, a nie na niej kończyć. Taki wniosek wynikał z wszelkich badań ruchu – podkreśla Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Dlaczego wcześniej od Warszawy obwodnic doczekały się takie „metropolie” jak Garwolin czy Słupsk? Jak zły sen urzędnicy wspominają problemy z wyznaczeniem autostrady przez stolicę, mimo że korytarz pod nią został zarezerwowany już przed olimpiadą w Moskwie w 1980 r. Od lat 90. każda przymiarka do inwestycji powodowała gigantyczne protesty. Dlaczego tysiące tirów jadących z Lizbony do Władywostoku mają jeździć przed naszymi oknami – takiego argumentu używali przeciwnicy A2. Po latach przepychanek przepisy zmieniły się na bardziej proinwestycyjne. A żeby uspokoić nastroje, resort transportu podjął decyzję, że w Warszawie nie będzie autostrady A2, tylko ekspresówka S2 (częściowo w tunelu). Formalnie spadła ranga drogi, w praktyce dla kierowców zmiany były mało zauważalne. Tylko dlatego trasę S2 udało się dociągnąć w ubiegłym roku do Lotniska Chopina, a przetarg na przejazd pod Ursynowem jest w toku.
Inny absurd to autostrada A1. Choć liczy już łącznie prawie 400 km długości, to wciąż nie ma odcinka, na którym – według prognoz – ruch będzie największy: między śląskimi Pyrzowicami a Strykowem pod Łodzią. W ciągu ostatnich lat GDDKiA dokończyła za to odcinek północny A1: między Strykowem a Toruniem. Bez podłączenia do Śląska to autostrada na pół gwizdka. W dzień powszedni natężenie ruchu bywa tu tak małe, że na horyzoncie można nie zobaczyć żadnego auta (jedyny wyjątek to letnie weekendy, kiedy Polacy suną nad Bałtyk). – Pionowa oś północ-południe między Strykowem a Śląskiem powinna być priorytetem. Źle, że tak się nie stało – przyznaje Tadeusz Syryjczyk.
Dopiero teraz GDDKiA poszukuje wykonawcy A1 z Częstochowy do Katowic. Przetargi rozpisano, kiedy szefową resortu infrastruktury została pochodząca ze Śląska Elżbieta Bieńkowska. W ciągu ostatnich tygodni Dyrekcja podpisała też trzy umowy na skończenie A1 ze Strykowa w kierunku Piotrkowa, czyli budowę wschodniej obwodnicy Łodzi. To miasto będzie docelowo otoczone pierścieniem tras – A1, A2 i S14 – co jest w dużej mierze zasługą pochodzącego stąd ministra infrastruktury z lat 2007–2011 Cezarego Grabarczyka.
Nieprzypadkowo wspominam o patronach, bo budowa dróg to w dużej mierze polityczne decyzje. Na kluczowy odcinek A1 z Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego wciąż nie ma pomysłu, bo jego ojcem chrzestnym mógłby być co najwyżej Edward Gierek. Tutaj planowana autostrada pokrywa się z gierkówką.Oczywiście ta od biedy może posłużyć jako łącznik między dwiema częściami A1. Problemem jest jej stan techniczny i fakt, że nie posiada bezkolizyjnych węzłów. Po nieudanych podejściach do budowy w systemie PPP (warunki zostały tak pomyślane, że nikt się nie zgłosił) albo powołaniu rządowej spółki, która wyemituje obligacje, temat umarł.
Może wystarczy więc gierkówkę wyremontować? – Z uwagi na prognozowane bardzo duże natężenie ruchu na północ od Śląska A1 powinna być budowana w parametrach autostrady. Odcinek z Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego powinien być numerem jeden wśród prac na A1, a nie odcinek przy granicy z Czechami, w Gorzyczkach, który powinien zostać zbudowany w standardzie ekspresówki – zauważa Furgalski.
Na tym tle zaskakująco może też wyglądać decyzja o pociągnięciu autostrady A4 aż do granicy z Ukrainą. Dwa odcinki są jeszcze w budowie, z czego między Tarnowem i Dębicą pojedziemy w ciągu najbliższych dni. – Ten odcinek A4 jest mniej potrzebny niż A1 ze Śląska. Ale decyzja była podejmowana pod presją Euro 2012, a nie na podstawie prognoz ruchu – przyznają nieoficjalnie specjaliści w GDDKiA.
Obwodnica obwodnicy
Z badań natężenia ruchu zlecanych co pięć lat przez GDDKiA wynika, że wciąż największy problem z korkami mają Warszawa, Poznań, Gdańsk, Wrocław i Śląsk. Wszystkie mają w końcu dostęp do szybkiej sieci, ale nie zawsze jest to zrobione z głową. – Sytuacja Trójmiasta jest dramatyczna. S6 jako obwodnica powstała w układzie dwa razy dwa pasy. Dziś to jedna z najbardziej obciążonych obwodnic w kraju – mówi Robert Chwiałkowski ze stowarzyszenia SISKOM, które monitoruje inwestycje drogowe w Polsce. – Sytuacja jest na tyle poważna, że GDDKiA rozważa teraz budowę obwodnicy dla obwodnicy – dodaje.
Nawet na zachodnim odcinku Autostrady Wolności – to od czterech miesięcy nazwa A2 – jest problem. Bo Poznań dostał obwodnicę autostradową w 2003 r. – też w układzie dwa razy dwa pasy. W ciągu 10 lat ruch wzrósł z 8 tys. do 50 tys. pojazdów na dobę. Do 2018 r. planowana jest budowa trzeciego pasa. Ale absurd polega na tym, że akurat na tym odcinku nie ma rezerwy na trzeci pas, wiec wiadukty, estakady i węzły trzeba będzie wyburzać.
W ciągu miesiąca zostanie otwarta obwodnica Augustowa (ominie Rospudę). Sęk w tym, że droga nie spełni swojej roli bez sąsiedniej obwodnicy Suwałk – po minięciu Augustowa kierowcy będą się cofać z nowiutkiej obwodnicy na starą „ósemkę”. – Dla Suwałk wciąż nie ma decyzji lokalizacyjnej ani pozwolenia na budowę. Inwestycje są źle skoordynowane – ocenia Robert Chwiałkowski z SISKOM.
Jest kilka dróg, które powstały, chociaż w kolejce do finansowania czekały inne, bardziej potrzebne. Według Adriana Furgalskiego nie było konieczności budowy 50-km odcinka S22 z Elbląga w kierunku obwodu kaliningradzkiego, do przejścia granicznego Grzechotki, które zostało otwarte pod koniec 2010 r. Decyzja o budowie drogi zapadała, kiedy istniała szansa na normalizację kontaktów z Rosją (w planach było np. rozszerzenie ruchu bezwizowego). Inna droga szybkiego ruchu ponad stan – czyli mocno ponad prognozowane natężenie ruchu – powstanie na Pomorzu. W niejasnych okolicznościach do rządowych planów zostały dopisane drogi z tego regionu za prawie 5,5 mld zł, w tym ekspresówka S6 ze Szczecina do Koszalina. Problem w tym, że droga tej klasy – poza obwodnicą Koszalina – nie jest tu dziś potrzebna. Wyniki generalnego pomiaru ruchu z 2010 r. pokazują zaledwie od 7 do 10 tys. pojazdów na dobę.
Rozbuchane ekolobby
Takiego szczęścia – i dostępu do decydentów – jak Pomorze nie miało Podlasie, które jest drogową białą plamą. – W 1989 r. w Polsce było ponad 370 km tras ekspresowych i autostrad, a na Podlasiu zero. Dzisiaj mamy łącznie prawie 3 tys. szybkich dróg, a na Podlasiu zaledwie 42 km. Ten region nie ma szans dogonić średniej dla kraju przed 2040 r. – wylicza Adam Kulikowski, prezydent Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa.
Skoro niektóre regiony Polski są drogowo upośledzone z powodu braku pieniędzy, tym bardziej niezrozumiałe jest „bizancjum projektowe”. Eksperci zwracają uwagę, że polskie autostrady są często kosmicznie przewymiarowane – nierzadko pod dyktando ekologów.
Na autostradzie A4 między Rzeszowem a Dębicą na wysokości miejscowości Boreczek powstało przejście dla zwierząt warte 65 mln zł (za taką kwotę można zbudować średniej wielkości stację metra). To taka gigantomania, że internauci zastanawiali się, czy nad autostradą będą przechodzić stada dinozaurów i mamutów. A to przykład pierwszy z brzegu. Jak informowaliśmy w DGP, na węźle Radziejowice na trasie S8 powstała betonowa kładka o rozpiętości 60 m dla dużych zwierząt – np. łosi – która prowadzi nad trasą prosto na ogrodzenie zabytkowego parku. Koszt obiektu – 20 mln zł. Hit znajduje się nad S3 między Szczecinem i Gorzowem Wielkopolskim. To tu projektant zaplanował trzy przejścia bramowe dla nietoperzy. Można powiedzieć, że takie wymagania ma UE, a ponieważ to ona wykłada znaczącą część pieniędzy, więc my musimy się dostosować. Ale to nie do końca tak. W całej UE przed Polską takie kładki dla nietoperzy stosowane są tylko w Holandii, Wielkiej Brytanii i właśnie w Polsce.
Obiektem niekończących kpin są – także niekończące się – szpalery ekranów akustycznych. Z ich powodu 90-km kawałek A2 z Łodzi do Warszawy nazywany jest przez kierowców „autostradą w wannie”. Budowa odcinka pochłonęła 3,6 mld zł, z czego na ekrany poszła astronomiczna kwota 250 mln zł. Na przykład w Krakowie ekran dźwiękoszczelny ciągnie się między autostradą A4 a linią kolejową. To efekt drakońskich norm ochrony przed hałasem. I znowu: ekrany wcale nie zostały wymuszone przez Brukselę. Według ostrożnych wyliczeń od 2009 r. do 2012 r. absurdalnie rygorystyczne polskie normy zabezpieczeń przed hałasem wygenerowały niepotrzebny wydatek rzędu 1,5 mld zł. Zdaniem Ministerstwa Środowiska przy drogach wybudowanych od 2007 r. mogłoby ich być aż o 40 proc. mniej bez uszczerbku dla ludzi i środowiska.
Drogowymi historiami z zielonymi w tle można się przerzucać. Imponujący most w Mszanie z piramidami trzech pylonów został przerzucony nad strumykiem Kolejówka, który da się przeskoczyć suchą stopą (to kolejne ustępstwo na rzecz ekologów). W wyniku m.in. problemów projektowych budowa opóźniła się o kilka lat, a koszty samej przeprawy wzrosły trzykrotnie. Będą pokryte częściowo z gwarancji bankowej głównego wykonawcy, który na moście zbankrutował.
>>> Czytaj też: Wolny rynek kolonizuje sektor publiczny w Polsce
Klęska urodzaju
Od lat 70. do przełomu lat 90. w Polsce nie budowano prawie nic. Boom zaczął się 10 lat temu. Kiedy w majowy weekend 2004 r. Polska przystępowała do UE, autostrad było u nas trzy razy mniej, a tras ekspresowych sześć razy mniej niż dzisiaj. W latach 2004–2006 na infrastrukturę transportową w Polsce Bruksela przeznaczyła ponad 1 mld euro, a w latach 2007–2013 – kolejnych 20 mld euro. Była susza i nagle spadł deszcz pieniędzy. Potem doszła gorączka przygotowań do organizacji Euro 2012, która dodatkowo wymusiła kumulację zleceń w jednym czasie. Jeśli dodamy do tego politykę najniższej ceny w połączeniu z niedziałającym mechanizmem prekwalifikacji oferentów (wystartować w przetargu mógł prawie każdy), to mamy wyjaśnienie czarnej serii upadłości, która przeorała polską budowlankę jak koleiny gierkówkę.
– Z punktu widzenia perspektywy budżetowej 2014–2020 dobrze, że nie czeka nas żadna wielka impreza sportowa, bo dostawcy nie będą dyktowali cen wykonawcom – podkreśla Łukasz Bernatowicz, ekspert ds. inwestycji w BCC.
– Z powodu braku środków w latach 90. szybkie drogi powstawały w tempie kilkudziesięciu kilometrów rocznie. Gdybyśmy włożyli w drogi więcej pieniędzy w pierwszej dekadzie transformacji, wtedy inwestycje rozłożyłyby się w czasie bardziej równomiernie – mówi minister Syryjczyk.
Eksperci przyznają jednomyślnie: fatalnym błędem był system bramkowy. Według raportu Audytela od 2007 r. wydatki na zakup terenów, budowę punktów poboru opłat i ich utrzymanie przekroczyły 1,5 mld zł. To pieniądze wyrzucone w błoto, czego dowodem były korki przed dojazdami do punktów poboru opłat na A1 i A4 tego lata. To wtedy ówczesny premier Donald Tusk podjął histeryczną decyzję o podniesieniu szlabanów na koncesyjnym odcinku Toruń – Gdańsk w cztery sierpniowe weekendy. – Od początku poszliśmy w złym kierunku – powiedział DGP prof. Wojciech Suchorzewski z Politechniki Warszawskiej. – Pamiętam absurd towarzyszący opiniowaniu autostrady A2 na wlocie do Warszawy, gdzie rozważana była stacja poboru opłat Konotopa. Z prognoz ruchu do 2020 r. wynikało, że należy zbudować 24 bramki do poboru opłat! Pod względem wielkości powierzchni, która byłaby potrzebna do tej budowy, to byłyby dwa Stadiony Narodowe – przypomina. W tym roku wicepremier Bieńkowska zdecydowała o odejściu od systemu bramowego na rzecz elektronicznego poboru opłat. Słusznie, ale za późno. Niestety jej następczyni Maria Wasiak wciąż nie podjęła wiążących decyzji w tej sprawie.
A błędnych założeń jest więcej. – Przepłacaliśmy, budując bezkolizyjne węzły trąbki, żeby zmieścić stacje poboru opłat. Przy obecnych węzłach wymagających np. 270 stopni zwrotu, żeby skręcić w prawo (zamiast 90 stopni), to nadkładanie kilkuset metrów drogi. A rozwiązaniem powinny być tańsze i bardziej efektywne węzły typu karo – tłumaczy prof. Wojciech Suchorzewski.
Oczywiście nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Ale kwota niepotrzebnych wydatków jest szokująca. Za 1,5 mld zł na zbędne ekrany i 1,5 mld zł na zbędne bramki na autostradach można zbudować od podstaw 75 km nowej autostrady. Czyli wystarczyłoby na odcinek A1 z Piotrkowa do Częstochowy.
Tajne zapisy
Na dodatek nie wiadomo, czy uda się objąć nowym systemem elektronicznych opłat wszystkie odcinki – łącznie z koncesyjnymi. Bo system pomyślany jest tak, że Ministerstwo Infrastruktury ma pełnię władzy wyłącznie nad drogami, którymi zarządza GDDKiA. Barierą są tajne zapisy z umów koncesyjnych.
Aktualnie płatne odcinki zostały wybudowane na podstawie dwóch koncesji wydanych w 1997 r. – dla spółek Autostrada Wielkopolska na A2 i Stalexport Autostrada Małopolska na A4 – oraz jednej z 2004 r. (na A1 dla GTC). Dwie z tych umów wygasają w 2037 r., a jedna w 2027 r. Pieniędzy w kasie państwa nie było, więc strona publiczna sięgnęła po finansowanie zewnętrzne w postaci umów koncesyjnych. Ale dzisiaj trzeba za to słono płacić, a systemy rozliczeń są skrajnie niejasne i różnią się między sobą.
Na przykład 255-km odcinek Autostrady Wielkopolskiej składa się z dwóch części, które diametralnie różnią się pod względem umowy. Ze Świecka do Nowego Tomyśla stawki ustala minister, a spółka Jana Kulczyka pobiera od Skarbu Państwa stałą opłatę za dostępność. Na fragmencie z Nowego Tomyśla do Konina sama wyznacza wysokość stawek, zatrzymuje całość wpływów, z których autostradę utrzymuje. Na A4 Katowice – Kraków Stalexportu jest tak samo, z tą różnicą, że ta spółka autostrady nie budowała, tylko przejęła ją od strony publicznej (w stanie wymagającym modernizacji).
– W 2014 r. w ramach opłaty za dostępność autostrad Krajowy Fundusz Drogowy wypłaci koncesjonariuszom 1,6 mld zł. Rok wcześniej było to 1,3 mld zł, dwa lata wcześniej 1 mld zł. Szczegóły rozliczeń zostały decyzją rządu utajnione przed opinią publiczną – punktuje były minister Jerzy Polaczek. Jego zdaniem istnieje obawa, że Skarb Państwa daje się wykorzystywać koncesjonariuszom jak dojna krowa. – Korzeni patologicznej sytuacji trzeba szukać w latach 90. A konkretnie w słabym przygotowaniu inwestycji państwowych przy formułowaniu reguł gry ze stroną prywatną – zauważa.
Jak twierdzi, to ta mniej jasna strona programu budowy autostrad w Polsce. A wątpliwości jest więcej. – Ciekawe, dlaczego na odcinkach koncesyjnych wciąż nie ma elektronicznego poboru opłat od ciężarówek. Te fragmenty dróg są traktowane, jakby nie obowiązywały ich dyrektywy unijne – dodaje Jerzy Polaczek.
Pytania o błędy minionych lat są potrzebne, bo plany rządu są ambitne.Podczas exposé premier Ewa Kopacz zapowiedziała, że w latach 2014–2020 zbuduje w Polsce jeszcze 1770 km dróg szybkiego ruchu i 35 obwodnic miast za blisko 93 mld zł. To zapowiedź miła dla ucha kierowców. Ale część ekspertów twierdzi, że niedługo będą też mniej przyjemne. – Jestem przekonany, że jest kwestią kilku lat, kiedy rząd wprowadzi płatne ekspresówki też dla samochodów osobowych – twierdzi Robert Chwiałkowski. Wyjaśnia, że potrzebne będą pieniądze na utrzymanie dróg i kontynuację programu ich budowy, a przecież Bruksela w końcu zamknie kurek z pieniędzmi. To byłoby istne trzęsienie ziemi. Specjalista zastrzega jednak, że w przypadku inwestycji dofinansowanych przez Brukselę – po pierwsze – musi minąć co najmniej pięć lat od rozliczenia się z UE. Po drugie, musi ruszyć elektroniczny system poboru opłat, podczas gdy gołym okiem widać, że z jego wdrożeniem będą kłopoty. Zanosi się na to, że na przesiadkę do pendolino kierowcy mają jeszcze co najmniej kilka lat.
Jeśli chodzi o PiS to przyznam szczerze, że cieszę się z zapowiedzi, że Jarosław miałby być premierem. Wolę Kaczyńskiego niż bezosobową, agresywną masę tworzoną przez partyjny aparat PiS, zwłaszcza działaczy młodszego pokolenia. Ten pomysł aby Kaczyński był premierem chyba nie przysparza PiS poparcia, ale trudno mi to ocenić. Może się mylę, ale jednak mniej boję się PiS-u z Kaczyński niż bez niego. Jeśli zaś chodzi o Kukiza to boję się go mniej niż PiS bo podobnie jak reszta świata nie wiem, co się za nim kryje (na pewno coś radykalnego, ale czy dobrego czy złego, dziś trudno ocenić).
Niestety pokolenie roczników 70 i 80 które w samorządzie układ lokalny wciągnął do na różne stanowiska (zapoczątkowany w 1991 i przez 25 lat stwarzany i utrwalany nie przez kogo innego jak przez wojewodę Bernarda Kwiatkowskiego) nie potrafi odkryć , zrozumieć i przezwyciężyć samej przyczyny obecnego stanu rzeczy .
Popatrzmy na listę red. Grzegorza Giedrysa wytypowaną z 2013
http://grzegorzgiedrys.blogspot.com/2013/04/bya-magdalenka-jest-barbarka.html
Dlaczego to nie zadziałało np w Czasie Mieszkańców?
Dlaczego jak ktoś tu trafnie napisał w komentarzach ,,nawet nie wyszli z szatni"?
Pozostawię to jako pytanie retoryczne....
Z innej beczki, polecam:
http://wyborcza.pl/magazyn/1,145247,18019268,Co_wymysli_chodnik__czyli_polska_atrapa_rozwoju.html
"Niech pan spojrzy na ten wykres, pokazuje wpływ unijnych środków na wzrost naszego PKB. To jest pierwsza perspektywa budżetowa, czyli lata 2004-06. Krzywa idzie w górę, inwestycje podkręcają gospodarkę, ale potem wszystko gwałtownie siada. Bo źródełko na rok wyschło. Sytuacja powtarza się przy budżecie w latach 2007-13. Huśtawka.
Jeśli prawie wszystko pakujemy w infrastrukturę, to potem musimy płacić za jej utrzymanie. Remontować drogi, ogrzewać te nowe budynki. Gdy strumień pieniędzy słabnie - a tak się dzieje między unijnymi budżetami - wpływ inwestycji na nasz PKB jest ujemny. Dopłacamy. Przychodzi nowa transza i znów zaczynamy budować jak szaleni.
Zamiast efektu kuli śniegowej fundujemy sobie efekt kuli u nogi."
(...)
"Trzy lata temu NIK sprawdził, jak są wydawane środki europejskie na innowacje i jak działają parki technologiczne. Raport jest wstrząsający. Dwa parki działają świetnie, a poza tym powstają budynki."
(...)
"Co robić?
- Przestańmy głównie budować! Nakłady można zwiększać w nieskończoność, bo zawsze da się uzasadnić, że czegoś jeszcze brakuje. "Może się kiedyś przyda" - powiedział burmistrz Frampola o obwodnicy, która stoi pusta."
(...)
"Przyjemniej mieć wyremontowany rynek, odmalowany ratusz i prosty chodnik.
- Na to kraj może sobie pozwolić, jak będzie bogaty. Czy infrastruktura tworzy stałe miejsca pracy i dochodu? Sama infrastruktura nie da nam rozwoju."
(...)
" Dwa unijne kraje, którym udało się przeskoczyć z grona najbiedniejszych do najbogatszych, to Irlandia i Finlandia. Kiedy byłem w Irlandii w 1991 roku, na wszystkich knajpach i sklepach były napisy: "Nie przyjmujemy do pracy", po miastach krążyły tabuny zdesperowanych bezrobotnych. Jak pojechałem tam pięć lat później, wszędzie wisiały kartki: "Szukamy pracowników". To była błyskawiczna zmiana. Na samym początku podjęli decyzję, że będą wydawać maksymalnie 30 procent środków unijnych na infrastrukturę. Żadnych odstępstw."
(...)
Oni nie czekali na każdego inwestora, jaki się nawinie. Wytypowali kilkaset nowoczesnych firm, głównie w USA, ale też we Francji, Niemczech, Australii, i oferowali dopłaty do inwestycji, zwolnienia podatkowe, jednak przede wszystkim szkolenie pracowników w konkretnej technologii stosowanej przez firmę. Na każde euro z unijnych programów na szkolenia dokładali z własnego budżetu kilkanaście. Uważali, że to najważniejsza rzecz, aby ludzie umieli."
(...)
"I?
- Skoczyli z przedostatniego miejsca w Unii na drugie, jeśli chodzi o zamożność. Irlandzki PKB wzrósł z około 60 procent unijnej średniej do przeszło 120 procent. W kilkanaście lat. Nam po dekadzie w Unii to się nie udało."
-----------------------------
Dlatego brednie o wisłostradzie na bulwarze czy trzecim moście nadal są popularne. Ludzie lubią, jak się buduje, więc władza konsumuje dochody zamiast inwestować w rozwój.
Proszę sobie przypomnieć co mówił, jak uzasadniał wydatki "inwestycyjne" a infrastrukturę prezydent Michał Zaleski. Pamiętam, że twierdził dokładnie coś innego niż ekspert, z którym Wyborcza przeprowadziła wywiad. Pamiętam też, że Zaleski nie umiał swoich błędnych decyzji o kierunku rozwoju miasta uzasadnić. Przedstawiał papkę o tym, że most, że sala koncertowa i hala sportowa to wydatki rozwojowe! A to nieprawda. Może są bardzo potrzebne, zwłaszcza most, ale dlaczego taki, który pociąga za sobą konieczność budowy Trasy Wschodniej o długości 14 km czy trasy średnicowej o kolejnych kilkunastu kilometrach? Ten człowiek mnóstwo pieniędzy przeznaczonych na rozwój wydał bezmyślnie i bez efektu. A dziś tworzy koalicję z PO, PiS, SLD i PSL.
To jest problem państwa, a nie problem samorządu. Zaleski nie jest problemem lokalnym bo rozwiązanie wymaga działań na szczeblu centralnym. A tymczasem te działania wspierają takich Zaleskich w całej Polsce.
Nie pozwolę, aby dyskusja o drogach zdominowała ten wpis, więc pozwól że ci przypomnę co jest tematem tego wpisu i poproszę abyś zarzucił swoje propozycje w tym momencie.
"Domagamy się odwołania w trybie natychmiastowym skompromitowanych pełnomocników ministra skarbu oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego w radzie nadzorczej TVP"
"Kolejny skandaliczny przykład zawłaszczenia przez polityków telewizji to sposób, w jaki rada nadzorcza TVP przeprowadziła niejawny etap konkursu na prezesa i zarząd TVP, nie dopuszczając do udziału w konkursie kandydatów o wysokich kompetencjach merytorycznych, którzy nie reprezentowali interesów partyjnych"
"Wśród nazwisk (podpisanych pod apelem) znaleźć można m.in. reżyserkę Agnieszkę Holland, reżysera i prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacka Bromskiego, reżysera teatralnego Macieja Englerta, krytyka Macieja Nowaka, wiceprezydent Krakowa Magdalenę Srokę, wydawcę Beatę Stasińską czy profesor Magdalenę Środę"
---------
Kolejny Czarzasty i Kwiatkowski? Ile to już lat od afery Rywina? Platforma daje przykład, oj daje. Obywatelska jest już tylko z nazwy.
No jasne, że nie było!
"Wtedy senator PO Michał Wojtczak miał złożyć Pawłowiczowi propozycję, aby złożył mandat w zamian za pozostawienie go na stanowisku dyrektora CO."
Zaraz, zaraz. Dwaj zgrani działacze Platformy nie namawiali dyrektora szpitala do rezygnacji ze startu w wyborach w zamian za korzystną umowę o pracę? Czy może namawiali, ale nie jest to korupcją polityczną tylko zwyczajnym działaniem osób odpowiedzialnych za nadzór nad służbą zdrowia i działaniem szpitali?
Dobre!
Nie rozumiem. Może mi to ktoś wytłumaczyć?
http://forumprawne.org/prawo-karne/246-korupcja-w-polskim-prawie-karnym.html
"Petru: chcemy być partią sytych" i to jest prawda
http://wiadomosci.wp.pl/kat,115354,title,Petru-chcemy-byc-partia-sytych-pielegniarek-naukowcow-i-malych-przedsiebiorcow,wid,17594185,wiadomosc.html
Poza tym chciałbym usłyszeć jak i czym oni tłumaczą swoje poparcie dla inicjatywy Petru. Myślę, że nie wszyscy, którzy głosowali na nich chcą być wciągnięci w pomysły Ryszarda Petru. O ile sobie przypominam to Wielgusowie raczej popierali Zielonych, a to bardzo daleko od Balcerowicza.
Z Czasem Mieszkańców nie idzie się porozumieć. Nic nie piszą, nic nie mówią, na fejsbuku są po prostu robią copy-past z portali. A przecież to miał być głos mieszkańców, mieliśmy rozmawiać, konsultować... Totalna porażka.
------------------------
A tu ciekawostka o wypowiedziach Petru na temat kursu franka. Polecam w całości, nie będę cytował.
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,145319,18037029,Kolysanka_Petru.html
"Rok 2008. Główny ekonomista banku BPH Ryszard Petru mówi w "Polska The Times": - Złoty będzie się wzmacniał. Kredyty we frankach jeszcze długo pozostaną bezpieczne i opłacalne."
Miesiąc później Petru przewalutował swój kredyt (ciekawe czy prowizję zapłacił....Koledzy y BPH zrobili mu pewnie przewalutowanie od ręki). Ale w kolejnych latach dalej bredził o tym, że kurs nie wzrośnie. Teraz mówi o potrzebie przewalutowania.
Widać, jak wiele zależy od tego gdzie dupa leży.
Kwestia jego wypowiedzi w sprawie franków bardzo go politycznie obciąża i dyskredytuje. Ja to rozumiem, że się pracuje dla jakiegoś biznesu czy korporacji i robi to, co trzeba do jakiegoś momentu. Każdy ma gdzie indziej tę granicę. Ale zawsze obowiązuje nas lojalność wobec pracodawcy - kimkolwiek jest, cokolwiek robi. To ważne, pracę można zmienić po prostu.
Ale Petru się pogubił i to bardzo. Był głównym ekonomistą czyli twarzą banku. A bank ten oferował toksyczny produkt klientom by zarabiać kupę siana na spreadzie. Kredyty frankowe to była piramida oparta na spreadzie, która jest tykającą bombą, jednym z elementów ryzyka systemowego zagrażającego stabilności sektora bankowego w Polsce.
Dziś ten bank, BPH, doi klientów hipotecznych na innych usługach bankowych bo nie zarabia na spreadzie. Wszyscy za to płacą.
Petru był twarzą czegoś co okazało się wielką, kosztowną pomyłką. Wielu ludzi przez franki potraciło domy lub dużą część dochodów. Co robi Petru? Petru uśmiechnięty idzie dziś "naprawiać Polskę".
Coś mi tu mocno nie gra.
Zupełnie inaczej widzę rolę kolesia, który sprzedaje kredyty frankowe w punkcie obsługi klienta. On może coś tam wie, ale lepszej pracy nie znajdzie a pensja jest w domu potrzebna. To jest sytuacja w której jest większość z nas. Każdy gdzieś tam pracuje, coś widzi, stoi przed dylematem czy ryzykować zmianę pracy i jak to zrobić by zachować jej wysokość, czy w innej robocie będzie inaczej. Weźmy pracownika urzędu miasta - widzi co wyprawiają tam ludzie Zaleskiego, ale co ma robić? W Toruniu lepszej roboty nie znajdzie.
Takie coś jest mi bliskie. Bycie twarzą banku sprzedającego franki, głównym ekonomistą przedstawianym jako uczeń i wychowanek prof Balcerowicza to zupełnie co innego.
https://www.facebook.com/pawel.gulewski/posts/773315652786637
Dużo o uczciwości. To się niejako wpisuje w decyzję prokuratury o umorzenie sprawy domniemanej korupcji politycznej w kujawsko-pomorskiej Platformie Obywatelskiej.
"uczciwie powiemy wyborcom, co nam się udało".
Wybronić Sławka Nowaka się udało na przykład... To wielki sukces.
NAJKRÓCEJ JAK MOŻNA ODPOWIEM CI TWOIMI WŁASNYMI SŁOWAMI:
"BO TORUŃSKI POKOLENIE ROCZNIKÓW 70 I 80 TO... SIEROTY..."
TAK TO SIEROTY -WYKSZTAŁCIUCHY WYCHOWANE , WYKSZTAŁCONE PO 1989 R I UKSZTAŁTOWANE INTELEKTUALNIE JAKO SIEROTY: "GAZETY WYBORCZEJ , UNII DEMOKRATYCZNEJ I UNII WOLNOŚCI" .. I JAK SIĘ W PRAKTYCE OKAZUJE...NIE ZDOLNE DO CAŁKOWICIE SAMODZIELNEGO MYŚLENIA,DO DOKŁADNEGO SAMODZIELNEGO BADANIA I DOCHODZENIA PRAWDY O RZECZYWISTOŚCI SPOŁECZNO-POLITYCZNEJ, ALE Z GÓRY MAJĄCE JAKIŚ POGLĄD NA KAŻDĄ SPRAWĘ ! TEN MECHANIZM SOCJOLOGICZY TŁUMACZĄCY DLACZEGO TAK JEST , I DLACZEGO NAWET TY HECERZE KASUJESZ NIEKTÓRE CO TRAFNIEJSZE POSTY ( NP MOJE) GDY TE SĄ NIE PO TWOJEJ MYŚLI, DOSKONALE ZBADAŁ I OPISAŁ ERICH FROM W SWOIM GENIALNYM STUDIUM "UCIECZKA OD WOLNOŚCI" O ODDANIU W 1933 W DEMOKRATYCZNYCH WYBORACH PRZEZ SPOŁECZEŃSTWO HITLEROWI PEŁNI WŁADZY...
Tak to prawda Hecerze co napisałeś- SZKODA TYLKO , NADAL ŻE WYBIERASZ "BYCIE SIEROTĄ" , ZAMIAST STAĆ SIĘ WOLNYM I SAMODZIELNIE POSZUKUJĄCYM PRAWDY :
Kukiz - dlaczego nie?
Skąd, do licha, wziął się w tytule znak zapytania?
Jestem sierotą po Unii Demokratycznej, Unii Wolności, po rządzie Buzka i Balcerowicza. Od wczesnej młodości przeżuwam Gazetę Wyborczą, w 2005 i przede wszystkim w 2007 głosowałem na Platformę. Ostatni raz zaufałem Platformie podczas wyborów w 2010 roku. Mam czerep zryty mainstreamową publicystyką, która Kukizowi wyznacza miejsce gdzieś między Tymińskim, Lepperem i Palikotem.
więcej
www.nowomostowa-torun.blogspt.com
"POZNAJCIE PRAWDĘ A PRAWDA WAS WYZWOLI"
więcej:
http://nowomostowa-torun.blogspot.com/search?updated-max=2015-06-03T20:33:00-07:00&max-results=7