poniedziałek, 1 grudnia 2014

Jerzy Grotowski
Performer
*
Performer przez duże P jest człowiekiem czynu. Nie jest człowiekiem, który gra kogoś innego. Jest tancerzem, kapłanem, wojownikiem; jest poza gatunkami estetycznymi. Rytuał - to performance, spełnione działanie, akt. Zdegenerowany rytuał to spektakl. Nie chcę odkrywać czegoś nowego, chcę odkryć coś zapomnianego. Coś tak starego, że nie obowiązują już wszelkie rozróżnienia gatunków.
Jestem nauczycielem Performera (teacher of Performer). Używam liczby pojedynczej. Nauczyciel to ktoś, poprzez kogo odbywa się proces uczenia; wiedzę należy przekazać, ale sposób, w jaki uczeń odkryje ją na nowo i zapamięta jest osobisty. A w jaki sposób doszedł do wiedzy sam nauczyciel? Przez inicjację lub kradzież. Performer to stan istnienia. Człowiek wiedzy to ktoś, kogo możemy sobie wyobrażać jako Castanedę, jeżeli lubimy zabarwienie romantyczne. Ja wolę tu myśleć o Pierre de Combas lub nawet o Don Juanie, jakim opisał go Nietzsche: buntowniku, który powinien zdobyć wiedzę. Nawet jeśli nie przeklinają go inni, czuje się odmieńcem,outsiderem. Tradycja hinduistyczna mówi o vratias (hordach buntowników). Vratia to ktoś na drodze do zdobycia wiedzy. Człowiek wiedzy ma do swojej dyspozycji doingdziałanie, a nie idee czy teorie. Co robi dla swego ucznia prawdziwy nauczyciel? Mówi mu: - Zrób to. - Uczeń stara się zrozumieć, sprowadzić nieznane do znanego, uniknąć działania. Stawia opór już przez samą wolę zrozumienia. Może zrozumieć dopiero, kiedy zrobi. Zrobi albo nie. Wiedza to sprawa działania.
niebezpieczeństwo i przypadek
Gdy mówię "wojownik" można to znowu odnieść do Castanedy, ale wszystkie Pisma Święte mówią także o wojowniku. Można go znaleźć w tradycji hinduistycznej i afrykańskiej. Jest to ktoś świadom własnej śmiertelności. Jeżeli musi mieć do czynienia z trupami, nie protestuje, ale jeżeli nie musi zabijać, nie zabija. Powiada się wśród Indian Nowego Świata, że między dwiema kolejnymi bitwami serce wojownika jest czułe jak serce młodej dziewczyny. Walczy, by zdobyć wiedzę, ponieważ w chwilach wielkiego niebezpieczeństwa, chwilach o wielkiej intensywności, tętno życia staje się silniejsze i wyraźniejsze. Niebezpieczeństwo i przypadek idą w parze. Prawdziwą klasę osiąga się tylko wobec wielkiego zagrożenia. W chwilach wyzwania dochodzi do rytmizacji ludzkich impulsów. Rytuał jest chwilą o wielkiej intensywności; życie staje się wtedy rytmiczne.
Performer wie, jak powiązać impulsy ciała z dźwięcznością. (Strumień życia powinien przybierać formy artykułowane). Obserwatorzy osiągają stany o dużej intensywności, ponieważ - jak mówią - poczuli obecność. A dzieje się to dzięki Performerowi, który stanowi pomost między obserwatorem a czymś. W tym sensie Performer to pontifex, budowniczy mostów.
Esencja: etymologicznie jest to sprawa bycia (being, be-ing ). Esencja interesuje mnie, ponieważ nie ma w niej nic socjologicznego. Jest czymś, czego nie otrzymuje się od innych, co nie przychodzi z zewnątrz, czego nie można się nauczyć. Na przykład sumienie należy do esencji; różni się ono istotnie od kodeksu moralnego, który należy do społeczeństwa. Jeżeli złamiesz kodeks moralny, czujesz się winny, a wtedy przemawia przez ciebie społeczeństwo. Ale jeżeli postąpisz wbrew swemu sumieniu, odczuwasz skruchę - rozgrywa się to między tobą a tobą, a nie między tobą a społeczeństwem. Prawie wszystko, co posiadasz, ma charakter socjologiczny; esencja wydaje się czymś niewielkim, ale należy do ciebie. W latach siedemdziesiątych w sudańskich wioskach Kau mieszkali młodzi wojownicy. U wojownika w pełni organicznego ciało i esencja wchodzą w osmozę; wydaje się, że nie można ich rozdzielić. Ale nie jest to stan trwały, trwa on tylko bardzo krótko. Według słów Zeami jest to kwiat młodości. Ale z wiekiem ciało-i-esencja może się przerodzić w ciało esencji. Jest to wynik trudnej ewolucji, osobistej ewolucji, która jest w pewnej mierze celem każdego z nas.
Kluczowe pytanie brzmi: Na czym polega twój proces? Proces ten jest jak przeznaczenie każdego z nas, jak własne przeznaczenie, które rozwija się (lub odsłania) w miarę upływu czasu. Więc w jakiej mierze poddajesz się swemu przeznaczeniu? Uda ci się uchwycić ten proces, jeżeli to, co robisz jest w zgodzie z tobą samym, jeżeli nie nienawidzisz tego, co robisz. Proces ten jest powiązany z esencją i potencjalnie prowadzi do ciała esencji. Podczas krótkiej chwili osmozyciała-i-esencji wojownik powinien uchwycić swój proces. Kiedy przystosowujemy się do procesu, ciało traci opór, staje się prawie przezroczyste. Wszystko jest pros te, wszystko jest oczywiste.Performing może bardzo zbliżyć Performera do tego procesu.
ja - ja
Można to wyczytać w dawnych księgach. Jest nas dwóch. Ptak, który dziobie i ptak, który się,
przygląda. Jeden umrze, jeden będzie żył. Pijani istnieniem w czasie, zajęci dziobaniem, nie pamiętamy o tym, by nakłonić do życia zajętą skubaniem część nas samych. Świadomość, że obserwuje nas ta druga część nas samych (która istnieje jakby poza czasem) nadaje temu wszystkiemu inny wymiar. Istnieje jakieś ja-ja. Drugie ja jest quasi-wirtualne; nie jest to
tkwiące wewnątrz nas spojrzenie innych ludzi, nie jest to jakakolwiek ocena; drugie ja jest jak
nieruchomy wzrok, jak milcząca obecność, jak słońce, które oświetla świat - to wszystko.
Każdy z nas może zrealizować ten proces tylko w kontekście owej nieruchomej obecności. Ja-ja: w naszym doświadczeniu elementy tej pary nie występują oddzielnie, ale tworzą jedyną w swoim rodzaju całość.
Jeśli chodzi o Performera, postrzega on esencję podczas jej osmozy z ciałem, a potem realizuje proces, rozwija ja-ja. Spojrzenie nauczyciela może czasem odgrywać rolę zwierciadła dla relacji ja-ja (zanim została ona prześledzona). Gdy relacja ja-ja zostanie prześledzona, nauczyciel może się wy cofać, a. Performer zaczyna, zmierzać w stronę ciała esencji. Widzimy to na fotografii starego Gurdżijewa siedzącego na ławce w Paryżu. Drogę od ciała-i-esencji do ciała-esencjimożemy prześledzić od wizerunku młodego wojownika Kau do zdjęcia starego Gurdżijewa.
Ja-ja nie oznacza przecięcia na dwoje, ale dwoistość. Chodzi o bierność akcji i aktywne
spojrzenie (jest to odwrócenie nawyku). Pasywność oznacza chłonność. Aktywność oznacza obecność. By podtrzymać życie ja-ja, Performer powinien rozwijać nie organizm-masę, nie organizm mięsni, organizm atletyczny, lecz organizm-kanał, po którym krążą siły.
Performer powinien pracować w obrębie pewnej precyzyjnej struktury. Powinien dokładać starań, ponieważ upór i szacunek dla szczegółów stanowią tę normę, która pozwala na
wywołanie obecności ja-ja. To, co należy zrobić, powinno być dokładne. Don't improvise, please!Należy sobie wyszukać proste czynności, uważając przy tym, by dały się opanować i by przetrwały. W przeciwnym wypadku nie będą proste ale banalne.
co sobie przypominam
Jedno z wejść na drogę twórczą polega na odkrywaniu w sobie starożytnej cielesności, z którą powiązani jesteśmy silną więzią rodową. Nie znajdujemy się więc ani w postaci, ani w nie-postaci. Poczynając od szczegółów, możemy odnaleźć w sobie kogoś innego, dziadka, matkę. Fotografia, wspomnienie zmarszczek, odległe echo barwy głosu - wszystko to umożliwia nam rekonstrukcję cielesności. Najpierw cielesności kogoś znanego, a potem kogoś coraz dalszego, cielesności kogoś nieznajomego, przodka. Czy to jest dosłownie ta sama cielesność? Może nie dosłownie, ale przecież taka, jaka mogła być. Można się posunąć bardzo daleko w przeszłość, tak jakby budziła się pamięć. Jest to zjawisko wspomnienia. Jest tak, jak gdybyśmy się starali przywołaćPerformera pierwotnego rytuału. Za każdym razem, kiedy cos odkrywam, mam wrażenie, że sobie to przypomniałem. Odkrycia są za nami i musimy poruszać się do tyłu, by do nich dotrzeć.
Przez ten wyłom - jest to jak powrót z emigracji - można dotknąć czegoś, co nie ma już związku ze źródłami, ale - czy wolno mi tak powiedzieć? - ze źródłem. Myślę, że tak. Czy esencja znajduje się w tle pamięci? Nic o tym nie wiem. Kiedy w swej pracy zbliżam się do esencji, mam wrażenie, że pamięć się aktualizuje. Kiedy uaktywnia się esencja, jest tak, jakby aktywizowały się wielkie możliwości. Przypomnienie jest być może jedną z tych możliwości.
człowiek wewnętrzny
Cytuję: Różnica między człowiekiem zewnętrznym a wewnętrznym jest tak samo nieskończona, jak różnica między niebem a ziemią.
Kiedy znajdowałem się w swojej pierwszej przyczynie, nie miałem Boga, byłem swoją własną przyczyną. Tam nikt mnie nie pytał, dokąd zmierzam i co robię; nie było tam nikogo, kto zadawałby mi pytania. Byłem, czym chciałem być i chciałem być, czym byłem; byłem wolny od Boga i wszystkich rzeczy.
Kiedy stamtąd wyszedłem (wypłynąłem), wszystkie stworzenia mówiły o Bogu. Gdy mnie ktoś pytał: - Bracie Eckharcie, kiedy wyszliscie z domu? - byłem tam dosłownie przed chwilą, Byłem sobą, chciałem być sobą, znałem samego siebie, by uczynić człowieka (którym oto jestem).
Oto dlaczego pozostałem nienarodzony, a przez te nienarodziny nie mogę umrzeć. To, czym jestem z urodzenia umrze i zniknie, zostało bowiem przeniesione na czas i razem z czasem obróci się w nicość. Ale w moim narodzeniu narodziły się także wszystkie istoty. Wszystkie odczuwają potrzebę uniesienia się ponad życie, ku esencji.
Gdy wrócę, przełom ten będzie znacznie szlachetniejszy niż moje wyjście. Jestem tam ponad wszystkie istoty, nie będąc ani Bogiem, ani stworzeniem; jestem, czym byłem, czym powinienem pozostać teraz i na zawsze. Gdy się tam zjawiam, nikt mnie nie pyta, skąd przyszedłem i czym byłem. Jestem, czym byłem, nie rosnę ani nie maleję, ponieważ jestem tam nieruchomą przyczyną, która wprawia w ruch wszystkie rzeczy.
NOTA: Jedna z wersji tego tekstu (z konferencji Grotowskiego) została opublikowana w maju 1987 roku przez ART-PRESSE w Paryżu z następującą notą Georgesa Banu: "To, co tu proponuję, nie jest ani nagraniem, ani streszczeniem, ale zbiorem możliwie jak najdokładniejszych notatek, możliwie jak najbliższych sformułowaniom Grotowskiego. Należy to czytać, jak wskazówki na temat przebiegu, nie doszukując się tu terminów programowych czy dokumentu - skończonego, napisanego, zamkniętego. Echa głosu pustelnika mogą do nas dotrzeć, nawet jeżeli czyny pozostaną tajemnicą".
Śródtytuły (z wyjątkiem ostatniego) pochodzą od wydawcy z ART-Presse. Grotowski przepracował i poszerzył powyższy tekst dla celów niniejszej publikacji ["Obieg", wrzesień-grudzień 1988]. Identyfikowanie "Performera" ze stażystami Workcenter byłoby nadużyciem terminu. Chodzi tu o rodzaj terminowania, które w działalności "nauczyciela Performera" ma miejsce tylko w rzadkich przypadkach.
tłum. Joanna Holzman
*Wersja tekstu (wraz Notą) opublikowana w: "Obieg", wrzesień-grudzień 1988, Warszawa; Jerzy Grotowski przekazał w 1988 r. redakcji "Obiegu" tekst Performer w wersji angielskiej, tłumaczenia nie autoryzował; jedyna autoryzowana wersja tekstu Jerzego Grotowskiego Performer w języku polskim opublikowana została w: Jerzy Grotowski, Teksty z lat 1965 - 1969, red. Janusz Degler, Zbigniew Osiński, wydanie II poprawione i uzupełnione, Wrocław 1990.



Jerzy Grotowski
Święto
*

1.
Niektóre słowa umarły, mimo że ich jeszcze używamy. Są 
takie, które umarły nie dlatego, że należałoby je zastąpić 
innymi, ale dlatego, że umiera to co oznaczają. Tak jest 
przynajmniej dla wielu z nas. Do takich słów należy: spektakl, 
przedstawienie, teatr, widz itd. A co jest potrzebne? Co żyje? 
Przygoda i spotkanie, nie byle jakie; aby stało się to, co 
pragniemy, by się z nami stało, a później by się stało także 
z innymi, pośród nas. Co nam do tego jest potrzebne? Na 
początek, aby było miejsce i swoi, a później, żeby przyszli 
także nieznani swoi; czyli na początek, by nie być w tym 
samemu, a później, abyśmy nie byli w tym sami. A co znaczy swoi? 
To ci, którzy oddychają tym samym powietrzem i – można by 
powiedzieć – podzielają nasze zmysły. Co jest możliwe 
wspólnie? Święto.

2.
Pierwsze pytanie, które tutaj padło, jest pytaniem aktora. Ale aby 
na nie znaleźć odpowiedź, trzeba zawodowstwo opuścić. 
Powiedział on, że tym, co nie pozwala mu rozbroić się naprawdę, 
jest powód dla jakiego uprawia się aktorstwo. Powiedział także, 
że to potrzeba aprobaty ze strony innych przyczynia się do tego, 
że aktor pozostaje uzbrojony. Tak jest, wierzę, że motywy, jakie 
doprowadziły nas do uprawiania teatru, nie są czyste. Jedni 
chcą uprawiać teatr jako przedsiębiorstwo, inni chcą być 
akceptowani przez swoje środowisko albo zdobyć pewną pozycję, 
albo otrzymywać podarunki od dobrego towarzystwa. Wiemy 
skądinąd, że jest w tym nie tylko coś nieuczciwego, ale i 
jałowego.

Człowiek, który daje swą cielesną obecność w zamian za 
pozycję materialną – w tym lub innym znaczeniu tego słowa 
– już przez to samo stawia się w fałszywej sytuacji, nawet 
bardziej dzisiaj niż kiedyś, kiedyś bowiem była to profesja w 
swej dwuznaczności jasna, zbliżona do błazeńskiej; zresztą i 
życie wokół zdawało się prostsze, bardziej ustabilizowane, 
zawsze działy się okropności, ale niby daleko, każdy mógł 
budować w sobie poczucie, że zajmuje w świecie pozycje 
trwałą; i samemu światu wydawało się, fałszywie 
zresztą, że jest mniej lub bardziej trwały, że istnieją 
mniej lub bardziej trwałe reguły gry, mniej lub bardziej trwałe 
wierzenia.

Ale czas jest inny i nie sądzę, aby moment taki znano już, 
widziano już w dziejach, nawet jeżeli przyjrzeć się pewnemu 
osobliwemu zjawisku, jakie miało miejsce dwa tysiące lat temu 
na peryferiach olbrzymiego cesarstwa, które obejmowało cały 
ówczesny świat zachodni: ludzie chodzili po lasach i szukali 
prawdy. Szukali jej w zgodzie z obliczem tamtych czasów, które w 
przeciwieństwie do oblicza naszych było religijne, nie widzę 
możliwości aby być dzisiaj religijnym, tak jest przynajmniej dla 
mnie, a sądzę, że i dla wielu z was. Ale jeżeli jest jakieś 
podobieństwo czasów, to w potrzebie odnalezienia sensu, jeżeli 
nie posiada się sensu, żyje się w nieustannym lęku, sądzi 
się, że lęk ten spowodowany jest zdarzeniami zewnętrznymi i 
niewątpliwie one go wyzwalają, ale to, z czym nie możemy 
się uporać, płynie od wewnątrz, to nasza własna słabość, 
a słabość jest brakiem sensu.

Oto dlaczego istnieje bezpośredni związek pomiędzy odwagą 
a sensem. Ci ludzie, którzy dwa tysiące lat temu chodzili po 
okolicach Nazaretu – zresztą byli oni młodzi, o czym 
zapomniano, a tradycja widzi ich od razu jako starców – mówili 
różne dziwne rzeczy i nieraz zachowywali się nierozsądnie, 
ale w powietrzu unosiła się potrzeba porzucenia siły, porzucenia 
wartości panujących i poszukiwania wartości innych, na 
których można by budowaćżycie bez kłamstwa. Powtarzam raz 
jeszcze, że w tamtej epoce przybrało to postać zjawiska 
religijnego, co jest nam obce, ale jeżeli ośmieliłem się 
odwołać do tamtej chwili, to po to by podkreślić, że – przy 
całej naszej odmienności – to, co się dzieje w naszym wieku, 
nie przytrafia się po raz pierwszy, i że nie jesteśmy pierwszymi, 
którzy trwają w poszukiwaniu.

A jeżeli trwa się w poszukiwaniu, to są rzeczy, których nie 
sposób robić z czystym sumieniem: np. Wyjść na podwyższenie i 
udawać, grać tragedię, albo komedię, aby otrzymać oklaski, 
gorliwie dzień po dniu zabiegać, by nie stracić angażu, pchać 
się w światła rampy, szukać kurczowo kogoś, kto nas wylansuje. 
Jeżeli wyczuwamy, że to jałowe, to już nieźle, bo sytuacja 
staje się mniej fałszywa. Ale czyha na nas tysiąc możliwości 
ucieczki, i w istocie ucieczki od życia. Na przykład: zamiast 
zająć się polityką – politykować w teatrze, to 
oczywista ucieczka; zamiast ujawnić siebie, jakim się jest, do 
końca – spożytkować nagość i seks jako pornografię, to 
gorzej niż ucieczka. Przykłady można mnożyć: można wymyślić 
nową filozofię, rzucić nowe nazwiska, głosić nowe metody, 
uprawiać pewnego rodzaju ćwiczenia i jakąś dietę 
makrobiotyczną, tj. zawsze znaleźć dla siebie co innego, 
jakiś pozór.

3.

W tym strachu, który się łączy z brakiem sensu, rezygnujemy z 
życia i zaczynamy pilnie umierać. Szablon zajmuje miejsce życia a 
zmysły, zrezygnowane, oswajają się z nijakością. Co 
pewien czas buntujemy się, ale w istocie tylko dla pozoru: robimy 
jakąś wielką awanturę, jakiś skandal – nie za ostry na 
ogół, taki, który nie zagrozi naszej pozycji, coś co jest 
dostatecznie banalne, aby mogło być przez innych przyjęte ze 
zrozumieniem, więc na przykład spijamy się do nieprzytomności. 
Ta skorupa, ta otoczka, pod którą kamieniejemy, staje się już 
naszym istnieniem – twardniejemy i stajemy się zatwardziali; i 
zaczynamy nienawidzić każdego, w kim kołacze się jeszcze 
iskierka życia.

To nie jest jakaś sprawa duchowa, to ogarnia wszystkie nasze tkanki 
i coraz większy jest strach przed czyimś dotknięciem, albo przed 
ukazaniem siebie. Wstyd gołej skóry, gołego życia, wstyd siebie 
– a jednocześnie – często zupełny bezwstyd tam, gdzie w grę 
wchodzi, aby wszystko to wystawić na targowisko, sprzedać dobrze. 
Już nie kochamy siebie, siebie samych; nienawidząc innych, 
próbujemy uleczyć ten brak miłości. Bardzo żywo, choć ze 
skrywaną ponurością krzątamy się wokół własnego 
pogrzebu. Iluż tu potrzeba czynności, jaki trud, jaki rytuał. A 
cóż takiego ta śmierć? Ubieranie, zasłanianie, posiadanie, 
uciekanie, kanonizowanie własnego brzemienia. A co pozostaje, co 
żyje? Las.

Tak mówiliśmy u nas w Polsce: nie było nas – był las, nie 
będzie nas – będzie las. Wiec jak być, jak żyć, jak 
rodzićtak jak las? Mogę także sobie powiedzieć: jestem wodą…, 
czystą, która płynie, żywą wodą; wtedy źródłem 
jest on, ona nie ja: ten komu idę na spotkanie, przed którym się 
nie bronię. Tylko jeżeli on jest źródłem, ja mogę być wodą
żywą. 

A teraz parę słów o umieraniu, by tak rzec, finalnym. 
Niektórzy twierdzą, że człowiek w momencie agonii widzi 
skrót całego swojego życia, tego, co w nim było najistotniejsze, 
dobre – taki rodzaj filmu. Nie wiem, czy to prawda, ale niech by 
to było prawdą. Jak myślicie, co wtedy będziemy widzieć? Co 
ważne, co powróci? Czy chwila, w której kupiłeś auto, kiedy 
szef cię pochwalił albo kiedy wyszedł ci jakiś chytry numer i 
dlatego czułeś się od innych lepszy, bo bardziej cwany?

4


Wszyscy jesteśmy kuszeni, i ja także, przez owo magiczne słowo: 
otworzyć się. Ale jeżeli powiadamy “otworzyć się”, ponownie 
znajdujemy się na linii tej wiele tysięcy lat liczącej 
tradycji, która mimo wszystkie swoje zwycięstwa i całą 
płodność, okalecza: że mianowicie człowiek dzieli się na to co 
wewnętrzne i zewnętrzne, na umysł i ciało itp. W gruncie rzeczy, 
kiedy, powiadamy “otworzyć się”, chcąc nie chcąc 
mówimy, że tam w nas, w środku jest coś, co należy jakby 
wypuścić na zewnątrz i ofiarować; że wewnątrz i 
zewnątrz istnieją jako dwie rzeczy różne.

To prawda, w życiu często tak się rozdwajamy i potem, jak to 
powiedział polski poeta romantyczny Mickiewicz, “myśli 
kłamią… głosowi, a głos myślom kłamie”. A z kolei – 
dodajmy – głosowi kłamie ciało, i to jest właśnie ów stan 
rozdwojenia, stan okaleczenia, gdzie wszystko robi się połowicznie 
i gdzie wszystko działa osobno – myśli, koncepcje, ruch, uczucia 
– trochę zapewne i po to, aby uniknąć czynienia całym 
człowieczeństwem, aby nie być sobą, cały.

Siedzę naprzeciwko kogoś, kto podobny jest do mnie i do wielu z 
was. Nurtuje mnie potrzeba, która jest tak namacalna, że wydaje mi 
się , iż można by ją dotknąć palcem, a jednak nie umiemy 
znaleźć słów, które by ją określiły. Zadaję mu pytanie 
za pytaniem – pytania, które w istocie stawiam sobie, on 
odpowiada i kiedy czuje, że nie umiałbym powiedzieć, czy to jego 
czy moja odpowiedź, notuję, co mówi.

I tak powoli wyłania się opis naszej potrzeby: być 
“patrzonym” (tak, “patrzonym”, a nie “widzianym”), być 
patrzonym jak drzewo, kwiat, rzeka, ryby w tej rzece. Zmęczenie 
życiem w fałszu, mydleniem oczu, udawaniem,; rezygnacja z tego, 
“co mnie może czekać”: zejście na ziemię i podanie ręki – 
to nie jest ręka czysta, to nieważne, w ogóle to jest ciepło 
ciała. Zdjęcie ubrania i okularów i wejście w źródło.


5

Wiem, że teraz mam odpowiedzieć na sposób bardziej 
“techniczny”, bo takie zadano pytanie, ale odczuwam opór 
względem takiego pojmowania rzeczy; “technika” – w tym – 
służy nam jako środek, aby wyminąć istotne. Czy to, o czym 
mówię, przekracza psychofizyczny kontakt – tak jak to pojmował 
Stanisławski? Czy chcecie, abym odpowiedział, że go 
przekroczyłem? Mam zbyt wiele dla Stanisławskiego szacunku, by tak 
powiedzieć, był to ktoś dla teatru wielki – ale mnie już teatr 
nie interesuje, tylko to, co mogę czynićpo teatrze. Jeżeli teatr 
istnieje jako zjawisko, jako fach, poszukujący swego własnego 
sensu i znaczenia – niekiedy jako taki istnieje on zresztą do 
dziś – w tej dziedzinie poszukiwania Stanisławskiego były 
najbardziej płodne: uważałem go kiedyś za swego ojca, sam 
przecież zaczynałem jako zawodowiec. Trzeba było lat, nim 
zrozumiałem, że musze to opuścić.

Wielu z nas, tu obecnych, staje wobec problemu: uprawiać zawód czy 
robić co innego? Co do mnie, uważam, że należy robić co innego. 
Stanisławski zastanawiał się nad tym, jak wystawiać dramat 
pisany, jak realizować sztuki, pozostając w zgodzie z 
intencjami pisarza oraz ludzkim doświadczeniem aktora.

Jeżeli aktor gra Hamleta, wszystko, co dzieje się w dramacie 
winien pojmować jako założone okoliczności: że są kraje, 
które są  jak więzienie, że w krajach takich atmosfera jest 
wyjątkowo napięta, że książę następca tronu bardzo 
kocha swoją matkę, ale pewnie jeszcze więcej swojego ojca, że 
ojciec jego zginął zamordowany itd. Wszystko to są 
okoliczności.

Stanisławski stawiał aktorowi pytanie: gdybyś był w tej 
sytuacji, co byś robił? W pierwszym okresie – nazwijmy go 
psychicznym – Stanisławski kładł zresztą nacisk raczej na: 
co będziesz przeżywał, co będziesz czuł? W drugim okresie – 
okresie działań fizycznych – akcentował raczej; co byś robił? 
Jakie byłoby twoje zachowanie? Można by powiedzieć, że z tworzywa 
własnej natury aktor winien był konstruowaćwyobrażenie roli, jej 
obraz, postać. Była to świetna technika d l a   t e a t r u. 
Sądzę, że w Stanisławskim teatr – jako sztuka aktora – 
uzyskał swój wierzchołek. Czy w pracy, jak tamta, człowiek nie 
był podzielony? Owszem, był, i Stanisławski zdawał się to 
zakładać.

Mówił np., że aktor winien posiadać dwie perspektywy, czyli cel 
twórczości (to co przyniesie widzowi) oraz to, co robi i myśli 
odtwarzana postać. Istnieją jednak różne interpretacje tej 
sprawy, np. pierwszą perspektywę określał Stanisławski 
również jako rodzaj twórczej strategii. Aktor już wie, że 
Hamlet umrze w finale sztuki – to perspektywa aktora – więc ma 
tę śmierć przygotować? Na czym – przykładowo – polega 
różnica pomiędzy tym, ku czemu zmierzamy, a ową 
mądrością Stanisławskiego, rzeczywistą 
mądrością fachu? Dla nas pytanie brzmi: co chcesz zrobić 
ze swoim życiem; i dalej – czy chcesz ukryć, czy chcesz ujawnić 
siebie, czy chcesz siebie – w podwójnym tego słowa znaczeniu – 
odkryć?

Nieistotne, czy jakaś literatura – jako punkt wyjścia – jest w 
tym dla ciebie niezbędna. Może nie, może tak. Jeżeli Hamlet 
stanowi dla ciebie żywy obszar, możesz i z nim się zmierzyć; nie 
jak z postacią, ale jak z promieniem światła, padającym na 
twe własne istnienie, który cię oświetla, abyś nie kłamał, 
nie grał. Co Stanisławski rozumiał przez działania fizyczne? 
Rozumiał przez to zachowania potoczne, powszednie: patrzę, widzę 
was, zastanawiam się, co by powiedzieć, pogrążam się w 
sobie, znowu myślę, znowu na was patrzę, sprawdzam sposób, w 
jaki reagujecie – to najistotniejsze z działań fizycznych – 
ale należy do nich również siadanie, chodzenie, słuchanie, 
różne czynności. Stanisławski wymagał od aktora, aby w tym 
wszystkim poszukiwał jakiejś logiki, logiki działań, 
ciągłości, w jaką układają się poszczególne 
zachowania, i dlaczego w danym momencie robić to, a nie co innego.

A czy w tym, co bliskie mi, ku czemu zmierzamy, ważne są 
zachowania codzienne? Niekiedy może tak, a kiedy indziej nie, 
zupełnie. W zasadzie jednak zachowania codzienne, które dla 
Stanisławskiego były czymś zasadniczym, i w jego przypadku 
słusznie, z perspektywy nas, ludzi nie dążących do teatru, 
stanowią raczej sposoby, dzięki którym ukrywamy się lub 
uzbrajamy w życiu. Czy to, co robicie z waszymi kolegami w 
kawiarni, uważacie za rozbrojenie?

Ale każdy z nas zapewne doświadczył na sobie, że kiedy był do 
końca szczery – to co działo się z nim, nie było potoczne, i 
także nie działo się, gdy coś mówił, czy raczej – gdy tylko 
mówił, ale gdy był całkowicie nagi, jak w rzeczywistej 
miłości, która nie jest tylko gimnastyką, lecz ogarnia nas 
całych, aż do zatraty siebie wobec innej istoty. Czy to, co wtedy 
robimy, jest potoczne? Zapewne, są czynności, wynikłe z 
nawyku, ale najważniejsze nie. Dlaczego nie jest to codzienne? Bo 
kiedy tu dotykamy, dotykamy sobą, a kiedy dotykamy w życiu 
codziennym, już myśli się o czym innym.

6

Być może wszystko, o czym dzisiaj mówię, pojmujecie jako 
metafory. Ale nie są to żadne metafory, jest to namacalne i 
praktyczne. Nie jest to filozofia, to jest coś, co się czyni, a 
kto sądzi, że to taki sposób formułowania myśli, pozostaje w 
błędzie, trzeba to pojmować dosłownie, to jest doświadczenie. 
Że są to metafory tu właśnie zaczyna się różnica i 
sedno trudności.

Wystarczy zrozumieć, że próbuję tutaj – na ile mnie stać- 
dotknąć coś z doświadczeń ze spotkania z człowiekiem, 
doświadczeń całkowicie innych, niż tradycyjne, ale bardzo 
namacalnych. By odrzucić to słowo: metafora. Czy mówię 
raczej o jakimś sposobie życia, rodzaju istnienia, niż o teatrze? 
Niewątpliwie. Myślę, że właśnie tutaj stajemy w obliczu 
wyboru.

7


Czy sposób postępowania owych ludzi w lasach, o których mówiłem 
na wstępie, praktyki jogi czy buddyzmu należą do innych epok? 
Działo się to w innej epoce, a więc przynależy do innej epoki. 
Czy możemy się od nich czegoś nauczyć? Nie tyle nauczyć, ile 
pojąć. Możemy ich zrozumieć, bo stanęliśmy w podobnym 
punkcie, ale nie jesteśmy w stanie udzielić takiej samej 
odpowiedzi, a nawet nie możemy sformułowaćw ogóle żadnej 
odpowiedzi słowami. Być może analiza tego zaprowadziłaby nas 
zbyt daleko od wątku naszej rozmowy.
Ale niech mi wolno będzie powiedzieć, że jest coś, co pozostaje 
tym samym we wszystkich epokach, a przynajmniej w takich, w których 
ludzie mają świadomość swej człowieczej kondycji – jest to 
poszukiwanie. Poszukiwanie tego, co w życiu najistotniejsze. Aby to 
nazwać, wynajdywano różne imiona, w przeszłości imiona te 
miały zazwyczaj brzmienie religijne.

Nie uważam dla siebie za możliwe wynajdywanie jakichś nazw 
religijnych, a co więcej, w ogóle nie odczuwam potrzeby 
wymyślania słów. Ale to, co w życiu najistotniejsze, owo 
pytanie, jakie niektórzy spośród was mogą uznać za 
abstrakcyjne, jest doprawdy wielkiej wagi, i nikt nie będzie 
szczęśliwy wypierając się poszukiwania: wielu ludzi odmawia, 
czują się zobowiązani uśmiechać jak na reklamie pasty do 
zębów, ale czemu są tak smutni, może z czymś się w życiu 
minęli? Może tego jedynego pytania, jakie należy sobie postawić, 
nigdy sobie nie postawili. Trzeba je postawić, a odpowiedź? 
Odpowiedzi niepodobna sformułować, można ją tylko uczynić.

8

Robimy wiele, aby na to pytanie nie znaleźć odpowiedzi. Chcemy 
się uczyć sposobów: jak grać? Jak dobrze coś i kogoś udawać? 
Jak grać sztuki klasyczne i sztuki współczesne, a jak sztuki 
tragiczne i sztuki komiczne? Ale jeżeli uczyć się, j a k  r o b i ć, 
nie ujawnia się siebie, ujawnia się tylko umiejętności 
robienia. I jeżeli szuka się jakichś sposobów, wynikających 
z naszej rzekomej metody, czy też z jakiejś innej metody, to nie 
po to, by się rozbroić, ale aby znaleźć azyl, bezpieczną 
przystań, gdzie można by uniknąć owego aktu, który byłby 
odpowiedzią.

To jest najtrudniejszy punkt. Przez całe lata pracuje się i chce 
się więcej wiedzieć, więcej umieć, ale w końcu trzeba to 
wszystko odrzucić, i nie uczyć się, ale oduczać, nie wiedzieć, 
jak robić, ale wiedzieć, jak nie robić, i zawsze stawać w obliczu 
czynienia; podejmować ryzyko zupełnej klęski, nie klęski w 
oczach innego, to mniej istotne, ale klęski chybionego daru, 
nieudanego spotkania z kimś, a więc nieudanego spotkania z 
sobą samym.

9


Kiedy ktoś patrzy na świat, aby widzieć (a wielu patrzy po to, by 
nie widzieć), dostrzeże to co słabe i niepewne, pulsuje ku swym 
narodzinom. Coś na swój sposób nowego między ludźmi – jeszcze 
prawie nieistniejące, a już wyczuwalne, na pół odruch, a na 
pól potrzeba. Owa rzecz – świadomie użyję tutaj określenia, 
które z natury swojej jest zimne – to odmienna wrażliwość. To 
się poczyna dopiero i słyszymy prawie nieuchwytny dźwięk tego, 
jak narasta z pokoleniami, które wstępują teraz w życie.

To jest jak ryba, która płynie w rzece nowych generacji. Wszelako 
nie należy mylić ryby z rzeką, bo to nie to samo. Potrzeby 
pokoleniowe istnieją, ale nie należy czynić z nich fetysza. W 
dostatecznie długiej perspektywie czasu staja się bardziej 
względne: zauważcie, że wszyscy spośród tu obecnych, wszyscy 
bez wyjątku, bez względu na wiek i przynależność do 
określonego pokolenia, jesteśmy rówieśnikami w obliczu ludzi 
zmarłych i jeszcze nie narodzonych.

10


Czy człowiek uzbraja się na nowo, kiedy już spełnił akt 
cielesnej szczerości, kiedy rozbroił się w tym spotkaniu, o jakim 
mowa – i kiedy, by tak rzec, powraca w codzienność? By się 
przybliżać do “niemożliwego”, trzeba być jakoś 
realistą. Czy w życiu można nie kłamać, nie ukrywać się? 
Jest lepiej, jeśli się nie ukrywamy, ale wyobraźcie sobie 
sytuację, w której wy odrzucicie wszelkie sposoby ukrywania się, 
a inni ich nie odrzucą. Może trzeba zacząć od pewnych 
szczególnych miejsc, tak jest, sądzę, że jest palącą 
potrzebą mieć takie miejsce, gdzie się nie ukrywamy i 
jesteśmy, jacy jesteśmy, we wszelkich możliwych znaczeniach.

Czy wynika z tego, że pozostajemy w błędnym kole – inaczej 
życie tu, inaczej życie tam – nie, myślę, że to jednak 
wyjdzie poza miejsce, o którym mowa, wyjdzie przez mały otwór, 
przez szparę, przez okno, przez drzwi, przesączy się na 
zewnątrz; otacza nas ulica, może to jest nieco zaraźliwe, ale 
w obie strony – jakoś można nie dawać się zarażać, lecz 
zarażać sobą, bez pretensji do tego, bez starania o to. By 
zacząć, potrzebny jest początek, gdzieś, kiedyś; a więc 
zaczyna się od pewnego miejsca, zaczynajmy, oto mamy miejsce, a 
dalej zobaczymy.

11


Czy przyszłośćjest w wielkich miastach, czy w porzuceniu wielkich 
miast? Skąd mogę to wiedzieć? Wielkie miasta są obecnie w 
ustawicznym rozwoju, np. taki kraj, jak Japonia, w całości niemal 
stał się już wielkim miastem. A więc może zasadnicze pytanie, 
jakie się tu nasuwa, winno brzmieć: jak pozostając w wielkim 
mieście zarazem je porzucić, jak nie być w nim przedmiotem? Ale 
jeżeli chcecie uciec z miast, czemu nie uciekacie? Istotne jest, co 
ma się do uczynienia, a dopiero później powstaje pytanie, gdzie.

12


Bardzo często lubicie używać przedrostka “współ”: 
współ-być, współ-żyć, współ-wyjść itd. Temu “współ” 
można nadawać bardzo różne znaczenia. Więc na przykład, żeby 
wszyscy zobowiązani byli do jednakowości, żeby wszyscy 
zachowywali się tak samo; żeby nonkonformizm wobec poprzedniego 
pokolenia zastąpić jakimś konformizmem wobec własnego – 
albo wobec własnej, powiedzmy wspólnoty, albo środowiska, albo 
takiego czy innego ugrupowania. Słowem, to “współ” może 
oznaczać strychulec, naciski banału, a nawet pozór bycia.

Ale to “współ” może oznaczać coś zupełnie innego, coś jak 
ponowne narodziny, takie rzeczywiste, jawne, nie-pokątne, nie 
samo zadowolone, w swoim samotnictwie. Współ z kimś, z kilkoma, w 
grupie – odkrycie, odkrywanie siebie i jego. Jest w tym także 
coś jak obmycie naszego życia. I nawet kojarzy mi się to bardzo 
dosłownie, namacalnie, jako czynność, zupełnie dosłownie: 
obmycie. Tutaj nie ma innego wyjścia, tylko trzeba mówić 
skojarzeniami; dla niektórych będzie to abstrakcyjne, a nawet 
żenujące albo śmieszne, a dla innych konkretne, tak jak dla 
mnie.

I po tym także możemy się rozpoznać. A więc podejmuję to 
ryzyko i mówię wam o skojarzeniach, oto one, tylko niektóre, jest 
ich bardzo wiele: zabawy, baraszkowanie, życie, swoi, pławienie, 
lot; człowiek-ptak, człowiek-źrebak, człowiek-wiatr, 
człowiek-słońce, człowiek-brat. I tutaj to najistotniejsze, to 
ośrodkowe: brat. W tym się mieści “podobieństwo” Boga, 
oddanie i człowiek; ale także brat ziemi, brat zmysłów, brat 
słońca, brat dotyku, brat Drogi Mlecznej, brat trawy, brat rzeki. 
Człowiek taki, jaki jest, cały, żeby się nie ukrywał; i który 
ż y j e, więc n i e  k a ż d y.

Ciało i krew to jest brat, tylko tam jest Bóg, to jest bosa stopa 
i goła skóra, w której jest brat. To jest także święto, być w 
święcie, być świętem. To wszystko nieodłączne jest od 
spotkania. Rzeczywistego, pełnego, w którym człowiek nie kłamie 
sobą i cały w nim jest. Gdzie nie ma już tego lęku, tego 
wstydu siebie, który rodzi kłamstwo i ukrywanie się, a sam jest 
własnym dziadkiem, ponieważ sam rodzi się z kłamstwa i 
ukrywania. W tym spotkaniu człowiek nie odmawia siebie i nie 
narzuca siebie. Daje się dotknąć i nie pcha się ze swoją 
obecnością. Idzie naprzeciw i nie boi się czyichś oczu, 
cały. To tak, jakby się mówiło sobą: jesteś więc jestem; i 
także: rodzę się, abyś się urodził, abyś się stał; i 
także: nie bój się, idę z tobą.

Jerzy Grotowski

** Źródło: Miesięcznik literacki Odra 1972 r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz